25 kwietnia
czwartek
Marka, Jaroslawa, Wasyla
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Wygnańcy, nie migranci

Ocena: 4.6
927

W komentarzach do obecnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej słychać porównywanie dzisiejszych migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej do Polaków z roku 1942. W ostatnich żyjących świadkach tamtych czasów budzi to sprzeciw.

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W 1940 i 1941 r. na rozkaz Stalina odbyły się w Polsce cztery wielkie wywózki Polaków na Syberię: 10 lutego dotknęły one żołnierzy 1920 r., policjantów, leśników, kolejarzy, wyższych urzędników państwowych (wszystkich z rodzinami), 13 kwietnia – żony i dzieci oficerów zamordowanych w Katyniu, 29 czerwca – bieżeńców, czyli tych, którzy na wschód uciekali przed niemieckim okupantem, oraz rolników i urzędników, którym nie ufały władze radzieckie. W czerwcu 1941 r. wywieziono także mieszkańców terenów przygranicznych – by oczyścić je dla ich nowych zasiedleńców. Sowieckie archiwalia mówią o 320 tys. deportowanych, IPN o 800 tys., Związek Sybiraków trzyma się liczby 1,3 mln. Co trzeci zesłany zmarł na Syberii.

– Przyczyn deportacji należy szukać w agresji ZSRS na Polskę 17 września 1939 r., w wyniku której straciła ona suwerenność – mówi dr Rafał Leśkiewicz, rzecznik prasowy IPN. – Na wschodnich kresach II RP rozpoczął się wówczas terror okupacyjny NKWD i Armii Czerwonej. Masowym deportacjom jako brutalnej formie represji towarzyszył proces wynaradawiania i rusyfikowania polskich obywateli. Mieli zostać odcięci od swoich korzeni – ziemi, kręgu kulturowego – oraz objęci laicyzacją i paszportyzacją. Tych, którzy nie chcieli zrzec się polskości, czekała fizyczna eksterminacja.

HISTORIE WYGNAŃCÓW

– W nocy z 10 na 11 lutego 1940 r. nasz dom na Polesiu otoczyli enkawudziści – Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi i Białorusini – wspomina Maria Gordziejko, rocznik 1932. – Czterech z nich wtargnęło do środka; ojca – osadnika wojskowego – od razu aresztowali, nigdy już go nie zobaczyłam, nie ma go na liście katyńskiej, kto wie – może jest na białoruskiej, jeszcze nieodtajnionej? Nam dali kwadrans na spakowanie się. Przez trzy tygodnie jechaliśmy stłoczeni w bydlęcych wagonach, w których za toaletę służyła dziura w podłodze. Zimno, głód, choroby – wielu nie przeżyło podróży. Wysadzili nas 100 km od Archangielska, młodsze siostry musiały chodzić do dietsadu, czyli radzieckiego przedszkola, ja do radzieckiej szkoły, gdzie przerabiano nas na ludzi sowieckich. Nie zwalniało nas to od ciężkiej pracy, wszak „kto nie rabotajet, tot nie kuszajet”. Głód panował niewyobrażalny, choroby i praca ponad siły w tajdze zdziesiątkowały Polaków. Znikąd pomocy.

Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej 22 czerwca 1941 r., gdy ZSRR zależało na wsparciu militarnym, Stalin zezwolił na wypuszczenie zesłańców syberyjskich z więzień i posiołków. Zasilili oni armie wojska polskiego tworzone przez gen. Berlinga i gen. Andersa. Pierwsza dotrze aż do Berlina, druga zdobędzie Monte Cassino. Za nimi szły rzesze cywilów. Na prośbę Władysława Sikorskiego, premiera RP na uchodźstwie, Winston Churchill pomógł im przedostać się do krajów o łagodniejszym klimacie: Persji (dziś Iran), Libanu, Indii, Nowej Zelandii, Australii, Meksyku. Niesmak budzą jednak kulisy tego ich przyjmowania w krajach pod wpływami brytyjskimi, o których wymownie świadczą słowa ówczesnego brytyjskiego ministra stanu w Kairze: „jeśli Polacy poumierają w Rosji, nie wpłynie to na bieg wojny. A jeśli przyjadą do Persji, to władze brytyjskie będą musiały się nimi zająć i brytyjski wysiłek wojenny będzie poważnie osłabiony. Należy powstrzymać tych ludzi przed opuszczeniem ZSRR, dopóki nie będzie zorganizowane przyjęcie ich, i to także w określonej liczbie – bez względu na to, ile osób musiałoby do czasu takiej decyzji umrzeć”. Ówczesnym krajom obca więc była Willkommenskultur.

– Cywile trafili do różnych ośrodków, w których mogli w miarę spokojnie funkcjonować, ale nie na koszt tamtejszych władz – mówi dr Rafał Leśkiewicz. – Płacili chociażby Brytyjczycy zdeponowanym polskim złotem, ewakuowanym z Polski we wrześniu 1939 r.

– My z Syberii trafiliśmy do Ghaziru w Libanie – wspomina Andrzej Rutkowski, rocznik 1929. – Widząc rzesze napływających Polaków, miejscowi kupcy rozbudowywali sklepy i otwierali nowe, a właściciele domów remontowali je pod kątem wynajmowania ich nam. Nie wiem, ile z polskiej delegatury w Bejrucie dostawaliśmy pieniędzy na głowę, ale starczało na skromne, acz godne utrzymanie. Gdy Polacy opuszczali Liban po wojnie, miejscowi żałowali nie tylko dlatego, że się z nas utrzymywali, ale także dlatego, że my się z nimi naprawdę lubiliśmy. Nie bez znaczenia jest fakt, że to byli chrześcijanie.

NIE MANIPULACJOM

Żaden z rozmówców nie zgadza się na porównywanie sytuacji Polaków z lat II wojny światowej do dzisiejszych migrantów. – Nawet jeśli zdarza się, że migranci uciekają z miejsc objętych działaniami wojennymi, nikt ich z domów siłą nie ruguje; ponadto, co warto podkreślić, w większości jest to jednak migracja ekonomiczna. Nikt nie ma prawa porównywać jej do zbrodniczych deportacji Polaków z 1940 i 1941 r. – tłumaczy dr Rafał Leśkiewicz.

– Sam byłem wygnańcem, a potem obcym, wiem, co znaczy szukać swojego miejsca na ziemi, każdy chce żyć w godnych warunkach – wspomina Andrzej Rutkowski. – Ale za nami szły polskie pieniądze, nie byliśmy na niczyim garnuszku.

– Jak mało kto rozumiem bezdomnych, sama im pomagam, z niektórymi się przyjaźnię, bo byłam w podobnej sytuacji – mówi Maria Gordziejko. – Anders uratował polskie dzieci przed śmiercią i stawiał na edukację, głównie patriotyczną, byśmy po wojnie odbudowywali polskie społeczeństwo. Wszyscy chcieliśmy wracać do domów, z których wcale nie uciekaliśmy. Nas z nich siłą wypędzono, a po wojnie na Kresach, skąd większość z nas pochodziła, nie było już nie tylko naszych domów, ale i Polski. Myśmy przez cały świat do Polski wracali, nasi żołnierze walczyli na wszystkich frontach, a byli to zesłańcy syberyjscy: wynędzniali, głodni i schorowani. Ale walczyli, bo wierzyli w wolną Polskę. Ci, którym nie było dane wrócić do kraju, zasilili inteligencję od Meksyku po Australię. Porównywanie dzisiejszych migrantów do nas, przy zachowaniu szacunku dla tych, którzy faktycznie znajdują się w ciężkim położeniu, jest nieetyczne i antypolskie. Pomagajmy potrzebującym, ale bez manipulowania historią. A najlepsza pomoc to ta udzielana na miejscu i działania zmierzające w kierunku wyrównywania różnic między bogatymi a biednymi społeczeństwami. Gdy nie będą takie rażące, skończy się migracja i ludzkie tragedie. Przede wszystkim jednak nie może być mowy o pomocy, jeśli jesteśmy do niej nakłaniani agresją fizyczną i dezinformacją – podsumowuje Maria Gordziejko.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, mężatka, matka dwóch córek. W "Idziemy" opublikowała kilkaset reportaży i wywiadów.

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 24 kwietnia

Środa, IV Tydzień wielkanocny
Ja jestem światłością świata,
kto idzie za Mną, będzie miał światło życia.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 12, 44-50
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter