29 marca
piątek
Wiktoryna, Helmuta, Eustachego
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Żeby kochać, nie trzeba urodzić

Ocena: 0
5325
Magda i Robert Soleccy długo starali się o dziecko. Wmawiano im, że wyjściem może być tylko in vitro.
– Przez pięć lat toczyliśmy walkę ze sobą i lekarzami, abyśmy mogli pokochać małego człowieka, bo tak z perspektywy czasu mogę nazwać naszą drogę do rodzicielstwa. Te pięć lat to przede wszystkim ciągłe badania, wyniki, analizy, garście zjedzonych tabletek i zawiedzione nadzieje. Wszystko wskazywało na to, że bez „wspomagaczy” nie zostaniemy rodzicami. Celowo nie użyłam sformułowania „będę w ciąży”, bo przecież zajście w ciążę nie jest równoznaczne z urodzeniem dziecka, szczęśliwym rozwiązaniem. Przez taki dramat też przeszliśmy, straciłam ciążę w ósmym tygodniu. Pojawiło się rozgoryczenie, ból, strach i pierwsza myśl po stracie: „nigdy nie urodzę dziecka!!!”. Ta strata była dla mnie na tyle traumatycznym doświadczeniem, że nie miałam już siły podejmować dalszej walki. Robert dzielnie mnie w tych trudach wspierał. Widział, ile kosztują mnie wizyty u lekarzy, dlatego nie naciskał. Mijały dni i miesiące, ból powoli ustępował, pragnienia i modlitwy pozostały.

Idziemy po dziecko

Magda opowiada, że akurat wtedy w ich rodzinie ktoś bardzo bliski zachorował na nowotwór.

– Ta sytuacja, po wielu przemyśleniach, skłoniła nas do decyzji o adopcji. Mimo że byliśmy intensywnie nakłaniani do in vitro, nie zdecydowaliśmy się. Bezwzględnie tę drogę odrzuciliśmy – ze względu na nasze przekonania religijne i zaangażowanie w życie Kościoła uznaliśmy z mężem, że to nie jest droga dla nas, że nasze sumienie nie poradzi sobie z takim wyzwaniem.

Co ich powstrzymało przed tą decyzją?

– Chodzi o sam fakt rozmnożenia probówkowego – wyjaśnia Magda. – To nie jest naturalny sposób poczęcia dziecka. Wiara w naszym życiu jest żywa, dlatego nasze decyzje podejmujemy przy użyciu rozumu i wolnej woli w duchu chrześcijańskiej religii. Jest to dla nas zupełnie naturalne. Absolutnie nie czujemy się w czymś ograniczani lub czegoś pozbawieni. Przyjmujemy krzyż naszej bezpłodności i wychodzimy z założenia, że w życiu nie jest się tylko po to, żeby brać, ale też po to, by dawać. Stąd nasza decyzja o adopcji – dla nas oczywista: żeby kochać. Żeby kochać, nie trzeba urodzić.

Owszem, próbowali innych metod. Okazało się jednak, że mimochodem podczas kuracji leczenia niepłodności byli, jak się później dowiedzieli, przygotowywani do zabiegu inseminacji.

– Nie wiedziałam, skąd mój niepokój – relacjonuje Magda. – W efekcie straciłam zaufanie do lekarza prowadzącego i postanowiliśmy przerwać leczenie.

– Adopcji nie rozpatrywałam w kategorii wyczynu i zasług dla mnie czy męża – mówi – uważałam raczej, że to inna droga macierzyństwa. Piękna, bardziej świadoma i dojrzała, pełna odpowiedzialności, pełna miłości. Kiedy tak naprawdę zaczęłam się zastanawiać, o co mi chodzi w tym moim pragnieniu dziecka, to zauważyłam, że nie chodzi nam o to, by mieć dziecko, tylko żeby być dla dziecka. Pragnęliśmy z mężem podzielić się naszą miłością. Chcieliśmy mieć kwintesencję naszego małżeństwa, czyli rodzinę z dzieckiem. Uważaliśmy, że jesteśmy powołani do rodzicielstwa, stąd nasza decyzja o adopcji. A miłość… nie zawsze przychodzi od razu, choć mnie zalała od razu i wypełniła po brzegi moje serce, kiedy tylko wzięłam Kubusia na ręce – wiedziałam, że już nikomu go nie oddam.

Nie czujemy się w czymś ograniczani lub czegoś pozbawieni. Przyjmujemy krzyż naszej bezpłodności i wychodzimy z założenia, że w życiu jest się po to, by dawać. Stąd decyzja o adopcji
– Naszą drogę adopcyjną przeżywaliśmy w ośrodku katolickim i od początku całego procesu czuliśmy się dobrze zrozumiani przez osoby tam pracujące. Mieliśmy jasno określone w naszych dokumentach, że pragniemy podjąć się adopcji dziecka zdrowego. Ze względu na to, że bliska nam osoba chorowała i zmarła na nowotwór, uznaliśmy, że nie jesteśmy gotowi przyjąć chorego dziecka. Ośrodek wykazał się empatią i całkowicie przyjął nasze oczekiwania.

Ale czekała ich jeszcze rozprawa adopcyjna, nierzadko – jak mówią wtajemniczeni – bardziej bolesna niż poród. Finał procedury – a raczej sprawy urzędowe – jest bowiem dość trudny i zawiły.

– Niekiedy trzeba przejść batalię z naszymi sądami, ale myśl, po co i dla kogo się to robi, napawa nas entuzjazmem i sprawia, że działamy ze zwiększoną siłą – nie kryje Magda. – Nie mieliśmy też łatwo, jeśli chodzi o procedurę związaną z preadopcją – była dla nas bardzo trudna, potem było tylko łatwiej, a rozprawę wspominamy już w zasadzie bardzo miło. Choć kiedy staliśmy przed drzwiami sali rozpraw, mieliśmy tremę.

Mieszkają w małym mieście, gdzie nowinki szybko się rozchodzą, więc postanowili od samego początku oswajać siebie i Kubę z faktem, że jest adoptowany.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:
- Reklama -

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 29 marca

Wielki Piątek
Dla nas Chrystus stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.
Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 18, 1 – 19, 42
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najwyżej oceniane artykuły

Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter