Nazywaliśmy go polskim Mojżeszem – wspominał gen. Andersa kapelan spod Monte Cassino o. Adam Studziński. – Z domu niewoli prowadził nas do ziemi obiecanej i w ten sposób pisaliśmy polską „Księgę wyjścia”.
fot. xhzW 1942 r. gen. Władysław Anders podjął jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu, wyprowadzając tysiące Polaków ze Związku Sowieckiego na Bliski Wschód. Wśród jego żołnierzy znajdowało się 4,5 tys. polskich Żydów.
DWIE INSPIRACJE
Żołnierze gen. Andersa dotarli do Palestyny w 1943 r. Pod nadzorem Brytyjczyków odbywali tu intensywne szkolenia, przygotowując się do walki z Niemcami. Pobyt w ziemskiej ojczyźnie Chrystusa dla większości z nich był dobrą okazją do pogłębienia nadziei i wiary w zwycięstwo. Wizytujący oddziały biskup polowy Wojska Polskiego Józef Gawlina powtarzał im, że w Ziemi Świętej można dobrze zrozumieć, że po cierpieniach Golgoty przychodzi zmartwychwstanie. W kontekście polskiego losu było to porównanie niezwykle celne.
Inaczej postrzegała to część żołnierzy żydowskiego pochodzenia. Przybycie do Palestyny rozbudzało w nich na nowo marzenia o własnym państwie. Wielu już przed wojną działało w organizacjach syjonistycznych. Kapral Mieczysław Biegun, świetnie wykształcony prawnik, był w II RP jednym z przywódców Bejtaru. W latach 30. z pomocą wywiadu polskiego szkolił w specjalnym ośrodku w Andrychowie bojowników, którzy w dogodnej chwili zawalczyć mieli o państwo żydowskie w Palestynie. Umiejętności wojskowe on i jemu podobni zdobywali m.in. w Związku Strzeleckim, czyli w piłsudczykowskiej organizacji paramilitarnej działającej w okresie międzywojennym. Władze II RP po cichu wspierały ruch syjonistyczny. Minister spraw zagranicznych Józef Beck uważał, że powstanie niepodległego państwa Izrael doprowadzi do emigracji z Polski wielu Żydów, a to z kolei rozwiąże mnóstwo napięć, które siłą rzeczy obecne były w wielonarodowościowej Polsce.
Do wybuchu wojny przeszkolono w Polsce prawie 10 tys. członków Bejtaru. Wielu z nich walczyło w obronie Polski w 1939 r. Ci, którzy znaleźli się pod okupacją niemiecką, bardzo szybko stracili życie. Ci, którzy – jak Biegun – zostali wywiezieni w głąb „nieludzkiej ziemi”, po dwóch latach piekła sowieckich łagrów szczęśliwym biegiem losu odzyskali wolność i wraz z Armią Andersa znaleźli się teraz na Bliskim Wschodzie. „Wielu żydowskich żołnierzy szeptało po cichu, że ich właściwym celem jest nie tylko walka z Niemcami, ale też walka o żydowską Palestynę – wspominał Michał Zammel. – Codziennie otrzymywali przepustki, w sobotę i niedzielę można było jechać do Jerozolimy, Tel Awiwu czy Hajfy. Podziemna organizacja żydowska Hagana, walcząca o niepodległe państwo żydowskie, potrzebowała takich młodych i zdrowych ludzi, a do tego jeszcze dobrze wyćwiczonych żołnierzy z różnych formacji: piechoty, saperów, kierowców ciężarówek. Hagana prowadziła podziemną robotę agitacyjną”. Zaczęły się najpierw pojedyncze, a potem masowe ucieczki z wojska.
CO ROBIĆ Z DEZERTERAMI?
Dla polskiego dowództwa pojawił się problem. Zgodnie z zasadami dezercja, a szczególnie ta w warunkach wojennych, karana była śmiercią. O tym, jak postępować, dyskutowano z inspekcjonującym oddziały naczelnym wodzem gen. Kazimierzem Sosnkowskim. Ten był zdania, że trzeba odpuścić działania skrajnie restrykcyjne. Na jego opinię mogła mieć wpływ dr Teresa Lipkowska, siostra żony generała, która po łagierniczych cierpieniach współkierowała w Jerozolimie Centrum Informacji Polskiej, sympatyzując z jedną z organizacji żydowskich Ecel. W rozmowach z Sosnkowskim wskazywała, że działania żydowskich syjonistów w niczym nie różnią się od aktywności polskich działaczy niepodległościowych z lat poprzedzających I wojnę światową. „Robią to samo, co ty, gdy z Piłsudskim zakładałeś w 1908 r. Związek Walki Czynnej” – przekonywała szwagra. Skutecznie.
W efekcie przyjęta została zasada cichej zgody na żydowskie dezercje. Dochodziło nawet do humorystycznych sytuacji. Profesor Norman Davis opisał w „Szlaku nadziei” jedną z nich. Oto przed oficerem melduje się szeregowy i oświadcza: „Panie kapitanie, melduję, że jutro zdezerteruję!”, a w odpowiedzi słyszy: „W takim wypadku, żołnierzu, życzę powodzenia”.
Po latach gen. Anders w rozmowie ze Zbigniewem Siemaszką stwierdzał: „Wydałem ścisłe dyrektywy nieścigania tych żołnierzy Żydów, którzy po przybyciu do Palestyny opuszczali szeregi. Uważałem, że ci Żydzi, którzy za swój pierwszy obowiązek uważają walkę o wolność Palestyny, mają do tego prawo”. Na jednej z odpraw mówił do współpracowników: „Żydzi walczą o swą wolność, a ja nie zamierzam stać na ich drodze”. W swoich wspomnieniach „Bez ostatniego rozdziału” pisał wprost: „Nie zezwoliłem na poszukiwanie dezerterów i ani jeden dezerter nie został przez nas aresztowany. Postanowiłem nie stosować ściśle wobec mniejszości narodowych ustawy o powszechnym obowiązku służby wojskowej dla wszystkich obywateli polskich poza krajem. Nie chciałem mieć pod dowództwem żołnierzy, którzy bić się nie chcą”.
WIERNI PRZYSIĘDZE
Łącznie szeregi wojska opuściło 2982 żołnierzy żydowskiego pochodzenia i to oni stali się głównymi przywódcami wojskowo-politycznymi powstałego w 1948 r. państwa Izrael, a kapral Biegun, który nazywał się już Menachem Begin, został szóstym premierem tego kraju. Jak na te dezercje reagowali towarzysze broni? Przed kilku laty zadałem to pytanie płk. Ottonowi Hulackiemu, weteranowi II Korpusu Polskiego, gdy na jego prośbę z uczestnikami pielgrzymki Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych nawiedzaliśmy grób Begina na Górze Oliwnej. Obaj byli więźniami jednego łagru, a potem ich drogi w Palestynie się rozeszły. „Myśmy ich rozumieli – mówił sędziwy pułkownik. – Zostali tu, bo chcieli własnego państwa, tak jak nasi ojcowie i dziadowie, którzy walczyli o wolność pod zaborami. Jedyne, czego nie mogliśmy zaakceptować, to jednak złamanie przysięgi wojskowej”.
I to zapewne powodowało, że nie wszyscy poszli śladem Begina; 838 żołnierzy uznało, że złożona w wojsku przysięga wierności Rzeczypospolitej jest ważniejsza. W tym gronie było aż 132 oficerów, a wśród nich kpt. Jerzy Kluger, przyjaciel Karola Wojtyły z lat dziecięcych, który za męstwo w bitwie o przełamanie Linii Gustawa został odznaczony Krzyżem Walecznych. Tacy jak on wzięli udział w zwycięskiej kampanii włoskiej II Korpusu, zdobyli Monte Cassino, Ankonę i Bolonię; 28 zginęło, a macewy stojące na ich mogiłach sąsiadują z krzyżami chrześcijańskimi na polskich cmentarzach wojennych w Italii.