Trzeba myśleć
Podstawowe szkolenie w aeroklubie trwa niecałe dwa dni. Uczniowie poznają budowę spadochronu, technikę skoku i lądowania, a także – co najważniejsze – zasady bezpieczeństwa. Po zdanym egzaminie mogą już wsiąść na pokład samolotu. Skok oddaje się z wysokości 4 tysięcy metrów. – Przy pierwszym skoku uczniowi asystuje dwóch instruktorów, żeby stabilnie go utrzymywać i pomagać mu w razie potrzeby. Każdy skok jest filmowany, by uczeń mógł później zobaczyć, czy przyjął prawidłową sylwetkę – mówi Kasia Szymańska.Jeśli uczeń chce wyskakiwać z samolotu bez pomocy instruktora, musi ukończyć tzw. kurs wolnego spadania (5-10 skoków). Całkowicie samodzielnym skoczkiem może zostać osoba, która ma na koncie co najmniej 50 skoków, potrafi wykonywać salta, złączyć się w powietrzu z innym skoczkiem i celnie wylądować. Zdaje wtedy egzamin państwowy i uzyskuje świadectwo kwalifikacji z Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
– Na kurs może się zapisać każdy, kto ukończył 16 lat, jeśli ma zgodę rodziców. Ale obecnie granica wieku skoczków przesuwa się coraz wyżej. Dawniej uczniów i studentów było stać na skoki, bo dofinansowywało je wojsko, teraz są o wiele droższe – wyjaśnia instruktorka. – Dziś w szkoleniach biorą udział głównie 30-40-latkowie, a także emeryci. Nie trzeba być wysportowanym, choć wskazana jest pewna elastyczność i umiejętność koordynacji ruchów. Dawniej, gdy spadochrony były okrągłe i spadały szybciej, trzeba było mieć siłę, żeby zamortyzować lądowanie. Dziś możemy lądować na paluszkach, delikatnie jak baletnica.
Jedynym ograniczeniem może być strach. Zdarzają się sytuacje, że uczeń w ostatniej chwili rezygnuje ze skoku, bojąc się wyskoczyć z samolotu. Każdy jest świadomy, że nie ma stuprocentowej gwarancji bezpieczeństwa: chociaż w razie potrzeby spadochron zapasowy otwiera się automatycznie, zawsze może się wydarzyć nieprzewidziana sytuacja. – Często dopiero po wypadkach i ich analizie powstają przepisy dotyczące zachowania w danej sytuacji – przyznaje Kasia Szymańska. Uważa jednak, że spadochroniarstwo jest bezpiecznym sportem, dopóki zachowuje się ostrożność. – Ja sama nieraz miałam ręce i nogi w gipsie, ale działo się to tylko w sytuacjach, gdy przestawałam myśleć. Najgorsza jest rutyna, bo gdy człowiek nie czuje strachu, może zacząć robić głupoty.