Nie będzie dziś opowieści o pozytywnych stronach sportu. Pojawią się za to osoby, które czasami zachowują się jak zaślepione żądzą wygrywania i zarabiania za wszelką cenę.
Z tej strony pokazał się ostatnio żużlowiec Jason Doyle z Australii. Ale do niego jeszcze wrócę.
Bo gdy myślę o ludziach zaślepionych, to jako jeden z pierwszych staje mi przed oczami Lance Armstrong. Walczył z rywalami, walczył z chorobą, a później znów walczył o kolejne triumfy na kolarskich trasach. Kolegów z zawodowego peletonu, przy pomocy sztabu ludzi i środków dopingujących, oszukiwał w wyjątkowo bezczelny sposób. Bo był zaślepionym przez żądzę wygrywania nieszczęśnikiem.
Podobnie jak Wiktor Czegin. To słynny trener rosyjskich chodziarzy. Najgorszy typ szkoleniowca. Najgorszy, bo dążący do sukcesów po trupach. W ośrodku treningowym w Sarańsku przez lata wyszkolił wielu medalistów imprez lekkoatletycznych. Co z tego, skoro lista jego podopiecznych zdyskwalifikowanych za doping jest bardzo długa. Są na niej olimpijczycy skazani za nieprawidłowości w paszportach biologicznych, są skazani za używanie EPO czy fenoterolu. Nieszczęśni to zawodnicy, bo trafili na trenera oszusta.
Inną grupę stanowią ci, którzy mają w nosie zasady fair play. Najświeższy przypadek z piłkarskiej ligi to Rafał Siemaszko – „pomógł” uratować ekstraklasę dla Arki Gdynia dzięki bramce zdobytej ręką. Kilka lat temu nie popisał się Michał Kubiak. Siatkarz naszej kadry, pytany po jednym z meczów o przyznawanie się do błędów, na przykład do dotknięcia siatki, którego nie wyłapali sędziowie, powiedział z rozbrajającą szczerością: „Przyznawanie się do błędów to nie nasza rola. Nie za to nam płacą”. Smutne i przykre to słowa.
No i Doyle, który przed Grand Prix Danii na żużlu doznał bardzo poważnej kontuzji stopy. Kości skręcono mu czternastoma śrubami, włożono też metalowe płytki, by noga mogła się goić. Ale Doyle postanowił pojechać po kolejne punkty, bo walczy o tytuł mistrza świata. Po parku maszyn poruszał się o kulach, ale dotarł do finału i jest liderem klasyfikacji generalnej cyklu. Ktoś powie: i o co ten raban? Ano o to, że od razu po zawodach Australijczyk wrócił do szpitala, bo lekarze znów musieli się zająć połamaną stopą. Nieszczęśnik może i jest bliżej mistrzostwa świata, ale za jaką cenę? To chora sytuacja. Jeśli Doyle w którymś wyścigu by upadł, powodując poważną kontuzję któregoś z rywali, to wyrzuty sumienia powinien mieć on sam oraz wszyscy, którzy pozwolili mu na start. Walka o zwycięstwo za wszelką cenę zawsze kończy się tak samo. Porażką.