W życiu są sprawy ważne i ważniejsze. Sztuka polega na tym, by umieć odpowiedzieć sobie na pytanie: którą drogą chcę podążać?

Zakończone właśnie mistrzostwa świata w biathlonie na zawsze zapisały się w historii tego sportu. Po raz ostatni w imprezie tej rangi wystartowali bowiem bracia Boe. Johannes Thingnes i Tarjei w ostatnich latach stali się wręcz twarzami tego sportu. Szczególnie młodszy z braci, Johannes, zapracował na miano dominatora biathlonowych tras. Stał się herosem, którego niezwykle trudno było pokonać. W tym niezwykle trudnym i wymagającym sporcie bił rekordy, zostawiał rywali daleko w tyle, chwilami był wręcz niepokonany. Dlatego jego styczniowa decyzja o zakończeniu kariery (po trwającym sezonie) była dla środowiska szokiem. Kilka dni później śladami brata podążył Tarjei. Zaskoczenie, niedowierzanie, zdziwienie. Johannes uzasadnił swój ruch w bardzo konkretny sposób: „W ciągu ostatnich sześciu sezonów łączyłem sport z życiem rodzinnym. Było to niesamowite, ale bardzo trudne wyzwanie. Teraz czuję, że nadszedł czas, by ustalić priorytety dla rodziny”. Te słowa doskonale podkreślają, co dla wielkiego mistrza jest dziś najważniejsze. I chociaż za rok czekają nas zimowe igrzyska olimpijskie, to Norweg postanowił zakończyć karierę wcześniej.
Ktoś powie: jak można zejść ze sceny w takim momencie? Ano, można. Warto bowiem pamiętać, iż Johannes to pięciokrotny mistrz olimpijski. Na tym polu jest więc sportowcem spełnionym. Za to w roli ojca… na pewno ma jeszcze bardzo wiele do zrobienia. I nie mam wątpliwości – w tej roli czuje się bardzo dobrze. Kiedy miał się urodzić jego syn Gustav, biathlonista bez chwili zawahania postanowił przerwać sezon, by opiekować się dzieckiem i jego mamą. Wtedy, pod koniec ciąży, młodszy z braci Boe także powiedział znamienne słowa: „Sport i pieniądze na nim zarabiane to nie wszystko. Najbardziej w życiu liczy się rodzina. To przecież ważniejsza sprawa niż kolejne zawody”. I tą drogą słynny biathlonista podąża do dziś.
Myślę, że wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, co znaczy łączyć rolę rodzica oraz zawodowego sportowca. Proszę pamiętać, że wielu z nich spędza poza domem grubo ponad 200 dni w roku. Treningi, obozy, zawody, przejazdy, przygotowania, powroty. To życie na walizkach. Narodziny zaś dziecka z jednej strony potrafią wywrócić rodzicom świat do góry nogami, a z drugiej – sprawić, że rodzicom zmieniają się priorytety. I mam wrażenie, że Johannes Boe jest tego doskonałym przykładem. Spełniony sportowiec, szczęśliwy ojciec. Człowiek, który na stałe zapisał się na kartach światowego biathlonu. Człowiek, który dziś pokazuje innym sportowcom, że każdy z nich ma prawo i może powiedzieć „stop”. Bez względu na opinie i komentarze, bez względu na oczekiwania sponsorów, kibiców, trenerów czy działaczy. W życiu są sprawy ważne i ważniejsze. Cała sztuka polega na tym, by umieć spojrzeć w lustro i odpowiedzieć sobie na pytanie: którą drogą chcę podążać? Johannes Thingnes Boe pokazał, że od pogoni za kolejnymi rekordami ważniejsza jest rodzina. I tym zaskarbił sobie mój wielki szacunek.