Kilku brazylijskich dziennikarzy, obecnych wcześniej na wielkich turniejach na całym świecie, przyznało, że gorąca atmosfera trybun utrudniała walkę wszystkim rywalom Polaków. Nasi fani wciąż i niezmiennie robią wrażenie. Oto słowa Jochena Schoepsa, kapitana reprezentacji Niemiec: „Atmosfera mistrzostw była niewiarygodna. W polskich kibicach jestem po prostu zakochany”. Nic dodać, nic ująć.
Kolejny filar narodził się i uformował w trakcie długiego turnieju. To wyjątkowy hart ducha polskiej drużyny. Jak za najlepszych czasów nasi siatkarze potrafili wyjść z najgorszych nawet opresji. Kontuzja Michała Winiarskiego? Na ławce młody, niedoświadczony trener Stéphane Antiga? „Grupa śmierci” w walce o strefę medalową? To wszystko nic. Polacy umieli pokonać mistrzów olimpijskich i mistrzów świata. Dali przykład wszystkim rodakom, wszystkim uprawiającym sport – nigdy nie należy się poddawać, zawsze trzeba walczyć.
Siatkówka znów pokazała swą wielką siłę. A jeden zawodnik pokazał pełnię talentu. Mariusz Wlazły od wielu lat był na poboczu polskiej kadry. Z różnych powodów. Wrócił do drużyny i dał jej bardzo wiele. Nie chodzi tylko o 31 zdobytych punktów w pierwszym meczu trzeciej rundy mistrzostw z Brazylią. Chodzi o jego charyzmę, jego siatkarską wartość, która jest bezcenna. Taki zawodnik, nawet w trakcie długiego turnieju będący chwilami nie w pełni sił, jest wart wszystkich pieniędzy świata. Wlazły był w wielu momentach nie tylko siłą napędową naszej drużyny. Był jej podporą i opoką. A po wspomnianym meczu z Brazylią powiedział skromnie: „To, kto ile punktów zdobywa, nie jest ważne”. Skromność godna mistrza.
I tylko żal, że jeden filar chwiał się w posadach przez cały turniej – medialna otoczka imprezy. Mistrzostwa były wyjątkowe. Szkoda tylko, że tak wielu Polaków ich nie zobaczyło.
Mariusz Jankowski |