20 kwietnia
sobota
Czeslawa, Agnieszki, Mariana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Uparta, pracowita i spełniona

Ocena: 0
2394
Jak nikt inny zapracowała na miano najjaśniejszej gwiazdy polskiego sportu. Jest najbardziej utytułowanym sportowcem z naszego kraju w historii zimowych igrzysk olimpijskich. I to jej stopa przez wiele tygodni była najważniejszą stopą w Polsce. Nie o stopie będzie to jednak opowieść…

Marzec 1998 roku. Mistrzostwa Polski młodzików w Ustrzykach Dolnych. Na wyznaczonych trasach – śniegu jak na lekarstwo, więc zawody odbywają się w Wołosatem. W stylu klasycznym o tytuł rywalizuje 77 zawodniczek. Dla jednej z nich to bieg o przyszłe życie. Nazywa się Justyna Kowalczyk i postanawia – jeśli nie będzie sukcesu, kończy z biegami. Kiedy wygrała, dostała od trenera siedem pięknych róż. Stanisław Mrowca, pierwszy szkoleniowiec złotej medalistki, po latach przyznaje, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobił. Ale doskonale wiedział, co robi.

W jego ręce trafiła zawodniczka z charakterem. Poznał go dość szybko. – Na początku wzięliśmy ją na zgrupowanie do Załęża. Tam są różne trasy, ścieżki i mówię: Justyna, nie umiesz jeszcze biegać, na płaskim sobie biegaj. A tam były jeszcze podbiegi i zbieg. To ona chwilę po płaskim i… pooszła do góry. Justyna – mówię – wywrócisz się! Rozbiła obydwa kolana i obydwa łokcie – opowiada.

Biegami narciarskimi zajęła się poważnie w siódmej klasie szkoły podstawowej. Wcześniej też biegała, ale tylko przełaje. Od zawsze była uparta. I pracowita, co wyniosła z domu w Kasinie Wielkiej. Gdy niedawno norweska telewizja realizowała film dokumentalny o polskiej mistrzyni – największej rywalce ich narodowej gwiazdy Marit Bjoergen – Justyna z uśmiechem opowiadała: „Byłam bardzo szczęśliwym dzieckiem. Ale dużo pracowałam. Bo takie jest życie na wsi, zwłaszcza w takiej górskiej miejscowości, gdzie wszystko się robi ręcznie i wszystko robi cała rodzina. Choć oczywiście, obciążenie dostosowane jest do tego, ile masz lat i co potrafisz”.

Obciążenia – to słowo-klucz w karierze Justyny. Znosi wiele, bo wymaga od siebie nieprawdopodobnie dużo. Jej letnie przygotowania – jazdy na rolkostradach z przyczepioną do pasa samochodową oponą – przeszły do historii polskiego sportu. Katorżnicze treningi to jeden z elementów pracy z trenerem Aleksandrem Wierietielnym. Szkoleniowiec i opiekun Justyny od lat jest najbliżej mistrzyni, a jego credo jest proste – liczy się tylko ciężka praca. – Co jest najważniejsze? Dużo trenować. Bardzo dużo trenować. Nie można osiągnąć wyniku leżąc na kanapie. Musi być bardzo ciężki i objętościowy trening – powtarza.

Tę filozofię przyjęła też nasza bohaterka. Bez niej nie podniosłaby się po najboleśniejszym upadku. W 2005 roku, po pierwszych sukcesach w Pucharze Świata oraz czwartym miejscu na mistrzostwach globu w Oberstdorfie, Kowalczyk ma pozytywne wyniki testu antydopingowego. Nie może w to uwierzyć. Zabroniona substancja znalazła się w leku, który nieświadomie brała z powodu kłopotów z achillesem. Wtedy kadra biegaczek nie była odpowiednio finansowana, brakowało profesjonalnych serwismenów, a także odpowiedniej opieki lekarskiej. Polka dostaje dwuletnią dyskwalifikację. Potem skrócono ją do roku. Jak można się podnieść po czymś takim? Kowalczyk ciężko pracuje, na wielkich obrotach. Zapamiętale trenuje. W głowie ma jeden cel – wrócić na wcześniej obraną drogę. Drogę na szczyt.

A taką drogę przebywają tylko wybitne osobowości. Że taką jest biegaczka z Kasiny Wielkiej, wie profesor Szymon Krasicki z krakowskiej AWF. Widzi, jak Justyna łączy profesjonalne uprawianie sportu i pisanie pracy doktorskiej. – Postanowiła sobie, że zawsze dochodzi do celu – mówi Krasicki – a są nim świetne wyniki, medale olimpijskie i celem jest również, po igrzyskach, obrona pracy doktorskiej. To charakteryzuje Justynę.

Igrzyska w Soczi od zawsze były jej celem. To w Rosji miała postawić wielką, piękną kropkę nad i. Ból kontuzjowanej nogi, niepewność, skomplikowane ostatnie tygodnie przygotowań. I bieg. Wyjątkowy. Historyczny. Deklasuje wszystkie rywalki. – To chyba najcięższe 10 kilometrów, jakie przyszło nam w życiu biec. – opowiadała na mecie dziennikarzowi TVP. – Zawodniczki na naszym poziomie przechodziły do marszu, więc to już jest naprawdę wyczerpująca rzecz. Teraz z dziewczynami rozmawiamy, że ledwo na nogach stoimy. I to wcale nie jest udawane. Cóż, w pokonywaniu przeszkód bywam całkiem skuteczna.

I za to uwielbiają ją kibice, fani, sąsiedzi. Gdy po zakończeniu jednego z sezonów wracała z kolejnym sukcesem, witali ją nie tylko mieszkańcy Kasiny Wielkiej, lecz także proboszczowie okolicznych parafii. Kilka lat temu byłem w Mszanie Dolnej. Na nocleg zatrzymałem się w rodzinnej miejscowości Kowalczyk. Nie usłyszałem o niej złego słowa, chociaż nikt nie wiedział, że jestem dziennikarzem. I rozmawiano ze mną naturalnie, szczerze. I dlatego tak wiele do myślenia dają słowa wypowiedziane przez Justynę w rozmowie z norweskimi dziennikarzami: „Jestem samotnikiem uwielbiającym ludzi”.

Mariusz Jankowski
Idziemy nr 8 (440), 23 lutego 2014 r.



PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 19 kwietnia

Piątek, III Tydzień wielkanocny
Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije,
trwa we Mnie, a Ja w nim jestem.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 52-59
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter