W Los Angeles był jeden z moich dobrych kolegów. Jako dziennikarz spisał się świetnie. Przygotował kilka kapitalnych, wzruszających materiałów. Zaskoczył mnie jednak czymś innym. Gdy go zapytałem, czy znalazł czas, by trochę pozwiedzać, odpowiedział, że nie. Teoretycznie mógł się postarać i w dwa dni zrobić tyle, by złapać oddech. By poświęcić dzień lub dwa na zorganizowanie ciekawej wycieczki. Nie zrobił tego. Był pod takim wrażeniem tych młodych, szalenie ambitnych sportowców, że – powiedział – nie mógł im tego zrobić. Nie był w stanie opuścić części zawodów dla swojej przyjemności. Przekonali go do tego zawodnicy swoją postawą. Bezkompromisową. Pełną wiary w to, co robią.
W Los Angeles rywalizowali sportowcy z niepełnosprawnością intelektualną. Dla wielu z nich start w USA był zwieńczeniem wielu lat przygotowań. Wszyscy walczyli o zwycięstwa, ale też wszyscy pamiętali o jednym – najważniejsze to spróbować przełamać własne słabości. I robili to. Realizując w ten sposób słowa przysięgi: „Pragnę zwyciężyć, lecz jeśli nie będę mógł zwyciężyć, niech będę dzielny w swym wysiłku”. To szalenie ważne i mądre słowa. Przecież ci ludzie na co dzień zmagają się z wielkimi wyzwaniami. Wielu z nich każdego dnia musi przełamywać różnego rodzaju bariery. Dlatego już sam udział w igrzyskach jest dla tych osób czymś niesamowitym. I każdy wraca z nich podbudowany oraz doceniony. Po zawodach najlepsi uczestnicy dostają medale, a wszyscy pozostali symboliczne wstążki. Największą nagrodą jest jednak satysfakcja z dobrze wykonanej pracy. I wspomnienia wyjątkowych chwil, których niepełnosprawnym sportowcom nikt nigdy nie odbierze.
Mariusz Jankowski |