Codziennie rozmawiam z Bratem Albertem – mówi uzdrowiony za jego przyczyną Albert Szułczyński. Ten cud otworzył drogę do kanonizacji opiekuna ubogich z Krakowa
Albert był ósmym synem Barbary i Waleriana Szułczyńskich. Zdrowy, silny chłopak: 10 punktów w skali Apgar. Przyszedł na świat 19 marca 1986 r. Szybko wraz z mamą opuścił warszawski szpital przy Szaserów. Nic nie zapowiadało, że wkrótce będzie musiał tu wrócić.
Żółtaczka zakaźna – brzmiała diagnoza, gdy Albert po miesiącu trafił powtórnie na oddział. Do tego doszły sepsa i mocznica, a także uczulenie na jod – podany dziecku w związku z wybuchem elektrowni w Czarnobylu. Z dnia na dzień sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna.
To zaprzyjaźniona wizytka – matka Maria Klaudia Niklewicz – która wymyśliła imię Albert jeszcze kiedy pani Barbara była w ciąży – poleciła im modlitwy do błogosławionego z Krakowa. Sama zaś poprosiła o wsparcie modlitewne albertynki.
Sytuacja była tak trudna, że rodzice postanowili ochrzcić dziecko. Sakramentu udzielił 2 maja ks. Jan Wolny, kapelan wojskowy. Matką chrzestną została pielęgniarka, a ojcem chrzestnym tata innego dziecka przebywającego akurat na oddziale. Jako wojskowy początkowo nie chciał się zgodzić. Ale jego czuwająca przy wnuku teściowa ostro „uświadomiła mu”, że w takiej sytuacji się nie odmawia. Albert do dziś ma bardzo dobry kontakt z chrzestnym „z łapanki”. – Pan Bóg tak zadziałał w jego życiu, że teraz jest czcicielem Brata Alberta i fantastycznym świadkiem wiary – mówi.
Następnego dnia rodzice Alberta przeżyli chwilę grozy. Gdy przyszli odwiedzić synka, zastali pusty inkubator. Pomyśleli, że stało się najgorsze. Z błędu wyprowadził ich jednak ordynator: wszystkie objawy minęły, dziecko jest zdrowe. Nikt nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć.
Autentyczność cudu potwierdziła watykańska Komisja do spraw kanonizacji. Brat Albert Chmielowski został ogłoszony świętym 12 listopada 1989 r. w Rzymie. Na placu św. Piotra byli też państwo Szułczyńscy z trzyletnim wówczas Albercikiem. „Uklęknęliśmy przed Ojcem Świętym, składając hołd i dary. (…) Z pełnym podziwem wpatrywałem się w mojego synka, który chyba najdzielniej z nas się spisał. W tym momencie stanął mi przed oczyma obraz, jak właśnie jemu, mojemu synkowi, w szpitalu liczono ostatnie minuty życia; jak ksiądz kapelan udziela chrztu wycieńczonemu niemowlęciu, umieszczonemu w namiocie tlenowym, bez żadnych szans przeżycia. Wiedziałem przecież wówczas, że siostry zakonne modlą się usilnie i bezustannie do błogosławionego Brata Alberta o jego cudowne uratowanie. Gdy tak wpatrywałem się w dziecko, to ani na chwilę nie wątpiłem, że właśnie za przyczyną bł. Brata Alberta, wybranego na Patrona mego synka, Pan Bóg zechce wysłuchać naszych próśb. I teraz Albert jest żywym świadectwem cudu” – relacjonował później Walerian Szułczyński.
– Brat Albert od zawsze był w mojej świadomości. Co roku jeździliśmy z rodzicami na odpust do Sanktuarium Ecce Homo – mówi 31-letni dziś Albert Szułczyński, który właśnie szykuje się na kolejną wyprawę do Krakowa, tym razem na centralne uroczystości Roku św. Brata Alberta. Szczęśliwy mąż Magdy i ojciec kilkunastomiesięcznej Marii Magdaleny, pracuje jako dyrektor biblioteki w Rybnie koło Sochaczewa. Jest nauczycielem muzyki, dorywczo organistą (można go usłyszeć m.in. w sanktuarium w Niepokalanowie). – Często proszę Brata Alberta, żebym potrafił być dla spotkanych ludzi dobry, żebym tak jak on umiał widzieć w nich oblicze Chrystusa Ecce Homo. Modlę się, żebym był dobry jak chleb. Nie czerstwy, ale świeży. O tę świeżość ducha proszę – mówi Albert Szułczyński, który pomimo obowiązków rodzinnych i zawodowychjest także wolontariuszem w Domu Pomocy Społecznej w Młodzieszynie. – Tam mogę pracować w duchu albertyńskim, z osobami starszymi, samotnymi, chorymi. Staram się przyjechać choć na chwilę, żeby porozmawiać, pośpiewać, spędzić z nimi czas – mówi.
– Ciągła świadomość, że jest się osobą cudownie uzdrowioną, niesie wiele pokus. Można uważać się za kogoś lepszego, bardziej uduchowionego, a przez to popaść w pychę i łatwo się od Pana Boga oddalić – zaznacza Albert. – Jednocześnie jednak to doświadczenie zachęca, żeby żyć wiarą. Moimi nauczycielkami wiary były krakowskie siostry albertynki. Wielkim wzorem był też kard. Franciszek Macharski. Biła od niego ogromna pobożność. Zawsze go podziwiałem i lubiłem toczone z nim trudne, ale wspaniałe rozmowy. Spotkałem wielu dobrych księży. Wiary uczyli też rodzice – wymienia.
Na Facebooku Albert Szułczyński jako zdjęcie profilowe ma wizerunek swojego patrona. – Ustawiłem je w ramach jesiennej akcji przypominającej, że świętujemy Wszystkich Świętych, a nie Halloween. Zostawiłem, żeby w Roku św. Brata Alberta ludziom cały czas o nim przypominać – wyjaśnia. Czy chciałby, aby jego córka też od małego jak najwięcej uczyła się o Bracie Albercie? – Przede wszystkim chciałbym, żeby uczyła się tak żyć – odpowiada.