Może jeszcze w wymiarze materialnym zdarzy się czasem całkowite naprawienie krzywdy. Niekiedy można to osiągnąć poprzez zastosowanie obfitszej miary w stosunku do wyrządzonej krzywdy. Ewangeliczny Zacheusz postanowił wszystkim przez siebie pokrzywdzonym oddać poczwórnie (Łk 19,8), inspirując się tu zresztą zaleceniami Starego Testamentu (Wj 21,37; 2 Sm 12,6). Ale jak wyrównać krzywdę wyrządzoną na przykład plotką lub oszczerstwem? W znanej opowiastce plotkarz otrzymuje polecenie rozprucia poduszki na szczycie wieży, a następnie ma pozbierać całe rozniesione przez wiatr pierze.
Jak naprawić krzywdę, wyrządzoną dziecku, skoro zraniła je ona w samych głębiach jego osobowości? Można naprawić krzywdę człowiekowi, który już nie żyje, zwłaszcza jeśli właśnie ta krzywda przyśpieszyła jego śmierć i zwiększyła gorycz jego umierania?
Owszem, trzeba zauważyć również bardziej optymistyczne aspekty w fenomenie naprawiania krzywdy. Zdarzy się czasem tak cudownie, że krzywda stanie się ex post pozytywnym bodźcem do wzajemnego zbratania niedawnego krzywdziciela i pokrzywdzonego. Wielkie to szczęście, jeśli tak się sprawy potoczą, od razu jakoś jasno i radośnie robi się nam na tym Bożym świecie. Ale nawet przy tak pomyślnym obrocie sprawy rzadko się zdarzy, żeby krzywda nie pozostawiła po sobie jakichś śladów, które przysparzają pokrzywdzonemu ciężaru życia. Tylko krzywdy powierzchowne można naprawić całkowicie.
Czy można naprawić krzywdę człowiekowi,
który już nie żyje,
zwłaszcza jeśli właśnie ta krzywda
przyśpieszyła jego śmierć?
Nie tylko szczerze pokutujący krzywdziciel, również sam pokrzywdzony nie ma mocy – przy najlepszej nawet woli – usunąć wszystkich skutków doznanej krzywdy. Mogę, przy Bożej pomocy, z serca wybaczyć krzywdzicielowi, doznanie krzywdy może nawet stać się dla mnie okazją do duchowego postępu. Nie mam jednak takiej władzy, żeby sprawić zniknięcie ran, jakich w wyniku krzywdy doznałem, zwłaszcza jeśli były to rany głębokie. Mogę starać się o to, żeby rany te się nie jątrzyły i nie zatruwały mnie ani innych. Ale jeśli na przykład wskutek czyjegoś karygodnego niedbalstwa utraciłem zdrowie albo umarło mi dziecko, zraniło mnie to zbyt głęboko, żeby można się było rozsądnie spodziewać, iż rana kiedykolwiek
zniknie.
Odpuść nam nasze winy
A przecież najcięższą ranę zadaje krzywdziciel samemu sobie. To tylko fikcja jest taka, jaką ją człowiek ustanowi, toteż tylko w świecie fikcji zło można czynić bezkarnie. Rzeczywistość ludzkiego ducha podlega równie ścisłym prawom, co nasze ciała. Jeśli złamałem sobie kręgosłup, nie mogę wstać, otrzepać się i pójść dalej, postanawiając tylko być na przyszłość bardziej uważnym. Podobnie jeśli skrzywdziłem bliźniego, nie wystarczy przeprosić – słowem i czynami – i powiedzieć mu: „już więcej nie będę”. Kto sądzi, że uwolnienie się od grzechu na tym polega, zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że swoim złym czynem wypaczył własne wnętrze. Chyba że nasze wnętrze jest fikcją, a nie rzeczywistością – w takim razie nie ma co się kłopotać deprawacją, jakiej uległem wskutek skrzywdzenia drugiego człowieka; wystarczy sobie powiedzieć „stoliczku, nakryj się!”, i już moje wnętrze będzie pełne zdrowia, niewinności, prostolinijności i życzliwości dla ludzi. Ale niestety, rzeczywistość jest inna. Jeśli kogoś skrzywdziłem, zadałem sobie w ten sposób ranę, która będzie wymagała leczenia jeszcze długo po moimnawróceniu.
W naszych rozważaniach zakładamy stan idealny, że zarówno krzywdziciel, jak pokrzywdzony robią wszystko, co w ich mocy, żeby usunąć skutki zaistniałej krzywdy. Otóż nawet wówczas nie da się unieważnić zła, które się stało, nie da się nawet zapobiec wszystkim skutkom, które dzisiaj obciążają nas w wyniku tego zła. Nawet wówczas sama sytuacja woła o to, żeby odwoływać się do Bożego miłosierdzia, które jedyne może uleczyć i naprawić do końca to, co po ludzku nieodwracalne. A cóż dopiero powiedzieć o takich sytuacjach, kiedy skruszony krzywdziciel nie może ubiegać się o przebaczenie u swojej ofiary, oddzielonej od niego grobem albo nieprzezwyciężalną urazą?