Każdy chrześcijanin ma świadczyć o Chrystusie. Ale jak to realizować w praktyce?
Jezus po swoim zmartwychwstaniu powiedział do uczniów: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1, 8). Wcześniej Mistrz z Nazaretu mówił o sobie: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18, 37). A zarazem podkreślał: „Ojciec, który Mnie posłał, On dał o Mnie świadectwo” (J 5, 37).
Chrześcijaństwo jawi się zatem jako wspólnota świadków i świadectw, które mają swój początek w Bogu Ojcu. Wchodzimy w tę wspólnotę przez chrzest, w którym zostajemy obmyci i namaszczeni, i jednocześnie włączeni w misję samego Chrystusa. Ta misja to dawanie świadectwa o Bogu w Trójcy Jedynym, który stworzył wszystko, co istnieje, i zbawił człowieka, by ten mógł żyć wiecznie we wspólnocie z Nim.
W naszych czasach nie brakuje zaprzańców, odstępców, fałszywych świadków, wspieranych przez potężne media i globalny biznes. Tym bardziej potrzeba autentycznych, prawdomównych świadków Ewangelii. Wyzwanie jest tym większe, że potrzeba świadectwa nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz Kościoła. Zresztą, od początku było tak, że Kościół musiał się mierzyć z tym, co na zewnątrz, ale także z problemami wewnętrznymi, zgorszeniami, schizmami, herezjami.
OBOWIĄZEK CZY PASJA?
Mówi się o obowiązku świadczenia o wierze. I słusznie! Łaska wiary, łaska sakramentów zobowiązuje do dawania świadectwa. Podstawowym poziomem świadczenia o wierze jest przekazywanie wiary dzieciom przez ich rodziców. Tyle że mówienie o obowiązku może nasunąć skojarzenie z jakimś ciężarem, gdy tymczasem jeśli ktoś rzeczywiście uwierzył w Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela, to jest dla niego oczywiste, że tej nowiny nie może zachować dla siebie. Dawanie świadectwa jest w takiej sytuacji czymś naturalnym, spontanicznym. Innymi słowy: przekonywające świadectwo rodzi się nie tyle z poczucia obowiązku, ile z pasji wiary. Taką pasję widzimy u świętych. Choć może być i tak, że nawet święty doświadcza oschłości w wierze, trudności w przepowiadaniu, a wtedy pozostaje właśnie poczucie misji, poczucie obowiązku: Jestem katolikiem i dlatego chcę świadczyć o Chrystusie i Jego Kościele.
Dziś mamy nowe „religie”, m.in. klimatyzm, genderyzm, LGBT, weganizm. Ich „prorocy” pociągają tłumy, przy czym wyznawcy tych współczesnych wierzeń są coraz bardziej fanatyczni. Chcą świadczyć o swoich, często absurdalnych, przekonaniach. W porównaniu z nimi wielu katolików wydaje się letnich, wylęknionych, niepewnych swej nadziei. Nie potrafią odpowiedzieć na wezwanie: „Bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3, 15). Można odnieść wrażenie, że zachowujemy się jak uczniowie, którzy już wiedzą, że Jezus zmartwychwstał, ale jeszcze nie otrzymali Ducha Świętego, dlatego nie wiedzą, co i jak robić. Po zesłaniu Ducha wszystko się zmienia. Uczniowie wychodzą z ukrycia. Z odwagą i pasją świadczą o Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. A my wciąż zamknięci w Wieczerniku.
O odwadze, której dzisiaj potrzeba, by świadczyć o Jezusie, tak pisał w roku 1954 kard. Stefan Wyszyński: „Największym brakiem apostoła jest lęk. Bo on budzi nieufność do potęgi Mistrza, ściska serce i kruszy gardło. Apostoł już nie wyznaje. Czy jest jeszcze apostołem? Uczniowie, którzy opuścili Mistrza, już Go nie wyznawali. Dodali odwagi oprawcom. Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. Lęk apostoła jest pierwszym sprzymierzeńcem nieprzyjaciół sprawy. «Zmusić do milczenia przez lęk» – to pierwsze zadanie strategii bezbożniczej. Terror, stosowany przez wszystkie dyktatury, obliczony jest na lękliwość apostołów. Milczenie tylko wtedy ma swoją apostolską wymowę, gdy nie odwracam oblicza swego od bijących. Tak czynił milczący Chrystus. Ale w tym znaku okazał swoje męstwo. Chrystus nie dał się sterroryzować ludziom. Gdy wyszedł na spotkanie hałastry, odważnie powiedział: «Jam jest»”.
Także dzisiaj mamy do czynienia z „terrorem bezbożniczym”. To prawda, że na Zachodzie nie ucieka się on do przemocy fizycznej. Ale mając do dyspozycji potężne media i zideologizowane sądy, skutecznie naciska, straszy, pierze mózgi. Trzeba prawdziwego męstwa, odporności na szyderstwa, by się temu przeciwstawiać w życiu osobistym i społecznym. Mówi się, że ludzie są dziś indywidualistami. Jak się jednak bliżej przyjrzeć, to większość myśli stadnie. Choć wielu powtarza, że najważniejsze to być sobą, boją się wychylić, wyjść poza obowiązujące mody. Widać to wśród młodych, ale także na przykład wśród tzw. celebrytów, którzy z namaszczeniem powtarzają obowiązujące w ich środowisku banały. Tymczasem dawanie świadectwa wymaga niekiedy odwagi, by stanąć w opozycji do większości własnego środowiska.
GORLIWOŚĆ I ROZTROPNOŚĆ
Dawanie świadectwa wiąże się z gorliwością. Tacy byli apostołowie. Ciekawy jest tu przypadek św. Pawła, który najpierw był gorliwy w zwalczaniu chrześcijan: „Szaweł niszczył Kościół, wchodząc do domów porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia” (Dz 8, 3). Potem jednak, po nawróceniu, odznaczał się gorliwością w głoszeniu Ewangelii. Można by powiedzieć, że Chrystus pod Damaszkiem nawrócił gorliwość Pawła o 180 stopni. A zatem można być gorliwym w złej sprawie. I takich ludzi dzisiaj nie brakuje. Być może niektórzy z nich przejdą przemianę z wrogów Kościoła na jego gorliwych świadków.
Gorliwość w byciu świadkiem Jezusa jest – jak już zauważyliśmy – cechą świętych. Były generał jezuitów, o. Peter Hans Kolvenbach (zm. 2016), tak mówił o pasji wiary, która cechowała Franciszka Ksawerego: „Tym, co najbardziej nas zadziwia [u niego], jest jego żarliwe przekonanie o palącej potrzebie głoszenia Ewangelii, gdy tymczasem my wobec perspektywy ewangelizacji pozostajemy dość bierni. Fakt, że dzieło ewangelizacji wymaga dziś szacunku dla ludzkich sumień i różnorodności kultur oraz postawy dialogu, że musi brać pod uwagę religijny pluralizm i obojętność religijną, powinien skłaniać nas do dzielenia ksaweriańskiej gorliwości, a nie utwierdzać w rezygnacji, jak gdyby już nic nie było do zrobienia”.
Jednak gorliwość i pasja świadczenia o wierze mogłyby stać się własną karykaturą, gdyby nie szły w parze z cnotą roztropności. Już Księga Przysłów poucza nas, że „gdzie nie ma rozwagi, tam nawet gorliwość nie jest dobra; kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć” (Prz 19, 2). Roztropność bywa utożsamiana ze zdrowym rozsądkiem. W powieści Orwella „Rok 1984” czytamy, że „za największą herezję uznawano zdrowy rozsądek”. Dlaczego? Dlatego, że rozsądek opiera się wszelkim ideologiom, również ideologiom religijnym, co jest szczególnie ważne, gdyż autentyczne świadectwo wiary jest zupełnie czymś innym niż ideologiczna żarliwość. Taką ideologiczną religijność widzimy na kartach Ewangelii u faryzeuszów i uczonych w Piśmie.
Kiedy Jezus rozsyłał apostołów, aby dawali świadectwo o królestwie Bożym, udzielił im takiej oto rady: „Oto ja posyłam was jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” (Mt 10, 16). Wąż kojarzy się raczej z przebiegłością, chytrością czy też dwulicowością. Jezusowi jednak chodziło o to, by uczyć się od „synów tego świata” sposobów skutecznego działania, ale wypełniać je nową treścią, to znaczy Bożymi motywami i celami. Świadek nie jest naiwny – wie, że niekiedy ma do czynienia z „wilkami” i tym bardziej nie wystawia się bez potrzeby na ciosy. Świadectwo kojarzy się nam raczej z czymś spontanicznym, ale tak naprawdę powinno być dobrze przemyślane i przygotowane.
WOBEC DRWIN I ATAKÓW
Czasy komunistyczne niejednokrotnie wymagały od wierzących odwagi, ale z pewnego punktu widzenia były łatwiejsze niż czasy dzisiejsze. Staliniści używali dość tępej przemocy. Nie widzieli innego rozwiązania problemu, jaki stanowił dla nich kard. Stefan Wyszyński, niż jego internowanie, co prymasa tylko wzmocniło. Dziś użyto by innych metod, mniej „siłowych”, ale bardziej skutecznych: drwiny, oszczerstwa, stały internetowy hejt. Być może w takiej atmosferze trzeba mieć więcej odwagi, a na pewno innego jej rodzaju niż dawniej, by świadczyć o Jezusie i Jego Kościele.
Przypomina mi się pewien amerykański kleryk, który studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim. Opowiadał, że był ministrantem, ale nie myślał o kapłaństwie. Kiedy jednak w 2002 r. codziennie ukazywały się w prasie artykuły na temat tzw. pedofilii w Kościele, przyszło mu na myśl, że Chrystus oczekuje od niego czegoś więcej. W rezultacie wstąpił do seminarium. Inny porzuciłby bycie ministrantem, a może stałby się wrogiem Kościoła.
Jeden z największych świadków Chrystusa, Paweł Apostoł, znosił drwiny i prześladowania. Kiedy zaczął mówić na Areopagu o zmartwychwstaniu, „jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: «Posłuchamy cię o tym innym razem»” (Dz 17, 32). Ostatecznie zginął śmiercią męczeńską. Ale przecież sam Jezus zapowiadał prześladowania: „Będziecie w nienawiści u wszystkich narodów, z powodu mego imienia. Wówczas wielu zachwieje się w wierze” (Mt 24, 9-10).
W każdym pokoleniu te słowa Jezusa spełniały się w jakiś sposób. Jednak ich pełniejsze wypełnienie się jest prawdopodobnie wciąż przed nami. Być może Kościół stanie się wtedy „małą trzódką” (Łk 12, 32). Oby tylko nie zabrakło świadków, którzy będą potrafili działać zgodnie z wezwaniem: „Z łagodnością i bojaźnią Bożą zachowujcie czyste sumienie, ażeby ci, którzy oczerniają wasze dobre postępowanie w Chrystusie, doznali zawstydzenia właśnie przez to, co wam oszczerczo zarzucają” (1 P 3, 16).