Dlaczego nasze dzieci, a przynajmniej część z nich, popadają w duchową obojętność?
Apateizm – duchowa apatia. Termin ten usłyszałam podczas niezwykle ciekawego wykładu ks. prof. Andrzeja Draguły, wygłoszonego w trakcie Forum Duszpasterskiego Archidiecezji Gnieźnieńskiej, i przyznam, że od razu przypadł mi on do serca (choć nie wiem, czy w tym kontekście to akurat najszczęśliwsze sformułowanie). Funkcjonuje on już w oficjalnym obiegu wśród socjologów religii, a spodobał mi się głównie dlatego, że trafnie oddaje zjawisko, które w coraz szerszej skali obserwujemy dziś w społeczeństwie i – co tu kryć – także w naszych rodzinach. Wielu współczesnych ludzi już nie tyle buntuje się przeciwko Bogu, podważa Jego istnienie lub stwierdza, że tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie Go poznać, jak ma to miejsce w przypadku ateizmu czy agnostycyzmu. Apateizm to stan ducha, w którym sprawy wiary w ogóle nas nie obchodzą. Nie ma dla nich miejsca w naszym życiu. Ksiądz Tomáš Halik w książce „Bóg zagubiony. Wiara w objęciach niewiary” pisze: „Apateiści mają do religii stosunek apatyczny i obojętny […]. Apateista nie zawraca sobie głowy wiarą i rozważaniami na temat religii, nie traci czasu na polemiki z wiarą”. Socjolog religii Rafał Cekiera stwierdza, że obecnie obserwuje się znaczący wzrost liczby ludzi nie deklarujących się jako wierzący lub niewierzący, bo każda z tych postaw zakłada jednak opowiedzenie się po którejś ze stron i jakiekolwiek odniesienie do Boga, lecz określających swój stosunek do religii słowem „obojętny”. Badania pokazują, że w skali naszego kraju odsetek takich odpowiedzi wśród młodzieży nie jest jeszcze wysoki (12 proc.), lecz cechuje się dużą dynamiką wzrostu, stając się już zauważalnym trendem.
Dlaczego nasze dzieci, a przynajmniej część z nich, popadają w duchową obojętność? Czy może to być „zasługą” tego, że nasze życie wiarą jest dla nich mało przekonujące? Że nie ma w nas ognia, który mógłby rozniecić płomień także w ich sercach? Czy na tematy związane z religią i Kościołem rozmawiamy z takim samym zapałem, jak o ostatnim meczu ligowym albo planach urlopowych? A może to dobrobyt, szybkie zaspokajanie wszelkich potrzeb oraz usuwanie niedogodności i problemów powoduje rodzaj letargu i znieczulenia na duchowy wymiar życia? Nie wiadomo, co przed nami. Trudne czasy, które być może nas czekają, będą miały chociaż tę dobrą stronę, że wiele „martwych dusz” pozostających w duchowym letargu wyrwą z apatii, poczucia błogiego zadowolenia i samowystarczalności, otworzą ich oczy na transcendencję. Na płocie naszej plebanii rośnie winorośl. Co roku wiosną ktoś przycina ją tak mocno, że wygląda jak martwa, i patrząc na nią, myślę, że tym razem już nie odbije. A ona odbija, i im krócej przycięta, tym obfitsze wydaje owoce.