Modlitwa jest trwaniem przy Bogu, zbliżaniem się do Niego. - mówi S. Scholastyka Rzoska OSB w rozmowie z Katarzyną Kasjanowicz
Czym jest modlitwa?
Modlitwa to najbardziej zdumiewające spotkaniem we wszechświecie, dlatego że zostaliśmy na nie zaproszeni przez Kogoś, kto nas nieskończenie przewyższa, a jednak się schyla i pozwala, żebyśmy patrzyli sobie nawzajem w oczy. Wdzięczność dla Niego i uwielbienie jest najbardziej logiczną reakcją serca. Mistrzowie życia duchowego mówią, że modlitwa dla człowieka jest bardziej naturalna niż oddech. Wynika z tego, kim jest Bóg i kim my jesteśmy przed Nim. Modlitwa jest trwaniem przy Bogu, zbliżaniem się do Niego. Daje nam świadomość, że On jest Panem historii, Panem czasu, a nasze wybory, nasze decyzje mają jednak ograniczony wpływ na to, co się dzieje – wszystko jest w Jego rękach.
Jak dziś rozumieć modlitwę – w świecie kultury materialnej, zamkniętym na doświadczenia metafizyczne?
Modlitwa jest tym samym, czym była sto czy tysiąc lat temu. Człowiek tak samo jak wtedy jest stworzony na Boży obraz, nosi ten obraz w sobie. A Bóg się nie zmienia. Człowiek nosi w sobie tęsknotę za Panem Bogiem, nawet jeżeli się do niej nie przyznaje i próbuje ją tłumaczyć na różne sposoby. Zmieniają się praktyki modlitewne, chociaż też nie wszystkie, sposób mówienia o modlitwie, komentarz rzeczy. Ale istota modlitwy jest ta sama. Jest to relacja człowieka z Bogiem.
Lubimy mieć poczucie korzyści. Co da nam modlitwa wielkopostna?
Modlitwa nic nam nie daje. Jeśli ktoś chce uzyskać jakąś korzyść, niech nawet nie zaczyna się modlić. Kiedy patrzymy na krzyż, dociera do nas, że już jesteśmy obdarowani. Nasza modlitwa jest reakcją naturalnej wdzięczności człowieka, który doświadcza tego, że został odkupiony przez Chrystusa na krzyżu. Wtedy można tylko upaść na kolana i adorować. Myślenie o korzyściach z takiej modlitwy byłoby wręcz nietaktem.
Jak i gdzie się modlić, gdy wciąż nie mamy na nic czasu i wszędzie otacza nas hałas?
Tutaj zależy wiele od naszej pomysłowości. Jeżeli coś faktycznie jest dla nas bardzo ważne, to szukamy sposobu na realizację. Stwierdzenie, że nie mamy czasu, jest najłatwiejsze, ale jeśli dobrze się przyjrzymy, możemy odkryć, że jest mnóstwo takich sytuacji, które przechodzą obok niezaważone. Kiedy ktoś zaczyna od szukania wolnej godziny w ciągu dnia, aby się modlić, to może rzeczywiście być trudne. Ale jeśli zaczniemy od kilku chwil poświęconych na akty strzeliste – na to, żeby do Pana Boga, skierować krótkie wezwania, np. kiedy idziemy po schodach albo czekamy, aż nam się komputer uruchomi, albo nasz autobus przyjedzie – wtedy pojawia się czas na modlitwę. Wyobrażam to sobie w następujący sposób: widzę, jak statek piracki podpływa do drugiego statku i wypuszcza harpuny z linami, by się zaczepić o jego burtę. Jeden taki harpun niewiele da, ale kiedy piraci wypuszczają ich wiele, to ten drugi statek można nawet przyciągnąć. Akty strzeliste można porównać do takich lin, którymi się przymocowujemy do Pana Boga. Im będzie ich więcej, tym mocniej będziemy przy Nim trwać i tym mniej spraw nas od Niego odciągnie.
Oczywiście potrzeba też takiego czasu, który będzie oddany Panu Bogu tylko na modlitwę i nic innego nie będzie nas wtedy zajmować. Ale tu także każdy musi znaleźć swoją metodę, dopasowaną do jego obowiązków i sposobu życia. Czy to będzie późny wieczór, kiedy dzieci już pójdą spać, czy rano, kiedy nastawimy budzik dziesięć minut wcześniej. Możemy też sięgnąć po codzienną Ewangelię i przejrzeć ją w trakcie dnia, w skupieniu. Może to być również adoracja, której poświęcimy popołudnie po pracy, kiedy wstąpimy do kościoła, aby się pomodlić. Nasza pomysłowość i zaangażowanie szukają i znajdują takie okazje.
Jest hałas, na który nie mamy wpływu. Ale możemy także doświadczyć ciszy, wyłączając np. radio w samochodzie. Wtedy możemy skierować myśli ku Panu Bogu. Możemy też od czasu do czasu udać się na rekolekcje albo pójść do lasu, żeby stworzyć sobie warunki bardziej sprzyjające kontaktowi z Panem Bogiem. Można także odwrócić perspektywę patrzenia i powiedzieć, że najlepszym miejscem na modlitwę jest wnętrze własnego serca, które oznacza nie tyle nasze uczucia, ile centrum naszej osoby. Tam jest właśnie ta przestrzeń, gdzie Pan Bóg przebywa i gdzie na nas czeka. Właściwie to my sami, schodząc do własnego serca, spotykamy Go, niezależnie od tego, czy to serce jest zajęte czuwaniem przy chorym dziecku, czy trudnymi relacjami w pracy. Pan Bóg chce być z nami i nas wspomagać, żebyśmy mogli doświadczyć tego, że On jest bardzo zainteresowany tym wszystkim, co my przeżywamy.