19 kwietnia
piątek
Adolfa, Tymona, Leona
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Moja główna rola

Ocena: 4.6
3352

Wiele lat zajęło mu odnalezienie się w roli męża i ojca. Kiedy powrócił do Pana Boga, w jego życiu zaczęły dziać się cuda.

fot. arch. Lecha Dyblika

– Lubimy spędzać czas wspólnie, z żoną i córkami – opowiada o swojej rodzinie Lech Dyblik, aktor i pieśniarz. Przeszedł terapię i wyszedł z uzależnienia alkoholowego, ale dopiero nawrócenie przywróciło sens życia. – Dla tego, kim jesteśmy, kluczowe znaczenie ma dzieciństwo – stwierdza.

 


CHCIAŁEM BŁYSZCZEĆ

Wychował się w Złocieńcu, w katolickim domu, w kościele służył jako ministrant. Nie było to jednak szczęśliwe dzieciństwo. – Bardzo bolało mnie, kiedy rodzice się kłócili. Tata nadużywał alkoholu. Mama podgrzewała obiad po kilka razy, kiedy nie wracał z pracy. Chodziła zdenerwowana. Po przyjściu taty zwykle były awantury. Bałem się tych sytuacji, wstydziłem się swojego ojca – opowiada. – Piętro niżej mieszkał mój kolega z klasy. Uważałem, że ja to w życiu mam pecha, że urodziłem się u Dyblików. Myślałem: „Czy nie mogłem urodzić się dwadzieścia schodów niżej, u Stefaniaków?”. Lubiłem tatę kolegi. Kiedy pani Stefaniakowa wychodziła do pracy, my, dzieci z podwórka, wyjadaliśmy u nich łyżkami czekoladę w proszku przysłaną z Ameryki. Wtedy, w czasach PRL-u, to było szczęście.

Jako nastolatek Lech Dyblik chciał uciec jak najdalej od swojego domu. Wybrał szkołę średnią w Koszalinie. – Udawałem, że nie jestem synem moich rodziców, przyjeżdżałem celowo przed świętami, nie w święta. Obiecywałem sobie, że nie popełnię błędów rodziców i że nikt nie będzie przeze mnie płakał. Planowałem, że inaczej ułożę swoje życie, nie będę taki jak mój ojciec.

W szkole w Koszalinie założył teatr. Miał wielkie plany i marzenia, by zadziwić świat. – Chciałem błyszczeć – mówi. Dostał się do Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie.

– W czasie studiów z kolegami dużo piliśmy. Po alkoholu czuliśmy się elitą, miałem poczucie bycia kimś wyjątkowym. Wierzyłem, że finałem mojej kariery będzie Los Angeles – opowiada. Przyjechał do Warszawy i podjął pracę w Teatrze Narodowym. – Wydawało mi się, że jestem najlepszy, ale nikt tego nie widzi. Nie czekał tu na mnie czerwony dywan – wspomina. – Najciekawiej było więc, kiedy siedzieliśmy z kolegami w knajpie. Wtedy błyszczałem, stałem się gwiazdą paru knajp. Zacząłem myśleć: „Po co czekać do wieczora, przecież od rana może być fajnie”. Wynajmowany dom pod Warszawą zaczął wyglądać jak melina. Liczyło się tylko, by mieć pieniądze i mieć gdzie kupić alkohol.

Był 11 listopada 1985 r. – Usiadłem przy leżącym na podłodze urwanym zlewie z naczyniami, na który przewróciłem się dzień wcześniej. Trzymając w ręku flaszkę, zrozumiałem, że dalej nie pociągnę. Na samobójstwo nie miałem siły. Przypomniałem sobie, że jeden z kolegów pokazał mi parę dni wcześniej poradnię odwykową. Pojechałem – opowiada. Terapeuta, pan Marek, zapisał imię i nazwisko i skomentował entuzjastycznie: „Najważniejsze ma pan z głowy. Przyjechał pan z własnej woli i sam poprosił o pomoc”. – Miałem poczucie, że moje trzeźwienie szło nieźle. Tak jak byłem mistrzem picia, tak stałem się mistrzem abstynencji. Nie piłem ładnych parę lat – opowiada aktor.

 


MOC SAKRAMENTU

– Oczekiwałem, że teraz również w małżeństwie będzie fajnie, przecież przestałem pić, najważniejszy problem mam z głowy, będziemy żyli szczęśliwie. Terapia szła dobrze, wykonywałem wszystko, o czym rozmawiałem z panem Markiem, ale widziałem, że czegoś mi brakuje. Nie lubiłem swojego domu, tak jak dawniej domu rodzinnego. Byłem zrozpaczony – wspomina.

W tym czasie był daleko od Kościoła. Od 20 lat nie przyjmował sakramentów. Świątynie odwiedzał, by podziwiać barokowe wnętrza. Któregoś razu w Łagiewnikach pod Łodzią wszedł do klasztoru franciszkanów. – Obok wejścia, w konfesjonale siedział stary ksiądz. Pomyślałem o spowiedzi: „Tego nie próbowałem”. Pacnąłem w konfesjonał: „Może bym się wyspowiadał? Ale nie pamiętam, jak to leci, bo nie byłem 20 lat. Nie wiem, czy po drodze nie było jakichś zmian”. Ksiądz zaczął się śmiać. Odpowiedział, że zmian nie było i że mi pomoże, potrzebna jest spowiedź życia i trzeba zrobić ją porządnie. Spowiedź trwała około dwóch godzin. Na koniec usłyszałem: „A teraz zobaczysz, jak szybko zmieni się twoje życie”.

Po latach dowiedział się, że spotkał szczególnego kapłana. Ojciec Klemens Śliwiński, zaproszony przez Jana Pawła II do Watykanu, odpowiadał za organizację posługi spowiedników i był jednym z osobistych spowiedników papieża. – Miałem wybitnego kierownika duchowego, umiał też przewidzieć, co wydarzy się w moim życiu. Spotykałem potem wielu ludzi, od których słyszałem, jak o. Klemens pomógł im się zmienić. Współbracia w klasztorze nie mogli się nadziwić, że o. Klemens spędzał godziny w konfesjonale także wtedy, kiedy kościół był pusty, i czekał na penitentów. Do tego samego zachęcał swoich współbraci. Podkreślał siłę sakramentu pokuty – opowiada Lech Dyblik.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarka, absolwentka SGGW i UW. Współpracowała z "Tygodnikiem Solidarność". W redakcji "Idziemy" od początku, czyli od 2005 r. Wyróżniona przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w 2013 i 2014 r.

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter