Siedzieliśmy obok siebie na radzie pedagogicznej. Sympatyczny, fajny nauczyciel pewnego przedmiotu, dobry kolega, zawsze Szczęść Boże powie, na pewno żaden tam z niego ateusz czy inny walczący z Kościołem.
W pewnym momencie odzywa się cicho: „chrzciłem ostatnio dziecko. Nie wiesz może, dlaczego ten ksiądz ciągle mnie poprawiał? Mówię do niego pan a on ciągle ksiądz. Ty, o co chodzi, przecież kobieta nie może być księdzem, więc chyba w słowie pan zawiera się też ksiądz?!”
Spoglądam na niego i widzę na twarzy szczere zdziwienie oraz oczekiwanie na moją odpowiedź. On nie widzi tego samego na mojej twarzy, ale tylko dlatego, że zdążyłem się zamaskować. W środku bowiem, odczuwam podobne zdziwienie i niepewność. Czy on żartuje – myślę sobie. On tak serio?
„Wiesz, on mógł pomyśleć, że nie doceniasz lub nie uznajesz jego kapłaństwa”. Chyba coś takiego odpowiedziałem, ale wcale nie byłem zadowolony z tej odpowiedzi. Chciałem żeby była delikatna, ale prawdziwa. Nie miałem pewności, że dotarło.
Byłem szczerze zdziwiony, że ktoś może być tak nieświadomy. Media robią swoje w obie strony. My księża jesteśmy jakby zaszczuci – zachowanie takie, jak to mojego kolegi, odbierzemy od razu jako atak na kapłaństwo i deklarację niewiary. Bez miejsca na nieświadomość. A osoba świecka pomyśli, no co, przecież to pan a nie pani, w tv też tak mówili, albo, że dziwny ten ksiądz, że może w mediach słusznie się czepiają…
Na koniec przyznam się, że delikatnie uśmiecham się wyobrażając sobie tę ich rozmowę. Musiało to ciekawie wyglądać. Zastanawiam się również, jak czuł się ksiądz, który „załatwiał” te chrzciny?