Wszyscy potrzebujemy uzdrowienia. I nie chodzi tylko o uzdrowienie z chorób, wywoływanych także przez pandemiczną zarazę, ale nadto o uleczenie ze słabości duchowych, które często rodzą się z powodów intelektualnych.
fot. PAP/Andrzej GrygielPo prostu obraz rzeczywistości, dotąd przez nas oswojony i przyjazny, zaczyna się łamać. Domaga się, żebyśmy porzucili dawne zapatrywania i przyjęli te aktualnie modne bądź narzucane przez wpływowe ośrodki medialne albo te dysponujące władzą, sięgającą granic wyznaczanych przez moc pieniędzy, jakim zarządzają.
Wówczas przestajemy być sobą, blednie nasza osobista oryginalność i niepowtarzalność. Nie próbujemy rozeznawać się w sprawach nurtujących świat, przez co stajemy się jego zakładnikami. Nasza choroba polega na tym, że tracimy poczucie zakorzenienia w wyznawanej wierze, w jedności z narodową tradycją, żyjemy w trwożliwym nasłuchiwaniu: co znowu ogłoszą w prasie o grzechach ludzi Kościoła, bolączkach etycznych Watykanu, błędach duszpasterskich i moralnych świętego papieża Jana Pawła II.
JAK ZA CHRYSTUSOWYCH DNI
„Projekt Jezusa się kruszy” – oznajmia z satysfakcją nagłówek wpływowej gazety. Sytuacja zaczyna przypominać tę, jaką przeżywali pierwsi wyznawcy Chrystusa, osaczeni z wielu stron: a to przez żydowskich wyznawców prawa, a to przez roszczenia i prześmiewcze ataki pogan, a to przez heretyckie narośla rozkwitające na zrębach krystalizującej się powoli doktryny chrześcijańskiej. Dopiero wielki wysiłek apologetów, postawa męczenników i świętych sprawiła, że nauka Jezusa nie popadła w zapomnienie ani nie zmieniła swego dogmatycznego kośćca.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 47 (787), 22 listopada 2020 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 09 grudnia 2020