„Jesienna deprecha” – fraza tak popularna, że powinna w słownikach mieć szersze wytłumaczenie. Warto byłoby zaznaczyć, że jest to określenie (nad)używane przez Polaków w okresie jesienno-zimowym, sugerujące zły nastrój spowodowany brakiem słońca, chłodem, opadami deszczu i odległą perspektywą wiosny. Rzucającą się w oczy czcionką warto także dodać, że mimo iż sama nazwa na to wskazuje, ten stan nie ma nic wspólnego z depresją kliniczną, która jest chorobą. Nie piszę o tym ze względu na moją niechęć do uproszczeń, a dlatego, że – zaryzykuję tezę – nadużywanie „depresji” ma fatalne skutki.
Wyobraźmy sobie, że wychowujemy się w społeczeństwie, które tak traktuje nowotwory. Rankę na ręce, która zagoi się za kilka dni, określamy mianem „raka”. Żadna kampania społeczna nie byłaby w stanie zmienić w takim klimacie świadomości Polaków. Zachęcić ich do badań profilaktycznych i do traktowania nowotworów na serio. Skoro więc kiepski nastrój czy chandrę określamy mianem depresji, sami strzelamy sobie – nomen omen – samobója. Problem naprawdę jest poważny. Dziennie ok. 13 osób w Polsce odbiera sobie życie. W wyniku samobójstw co 10 lat znika z mapy Polski miasto wielkości Kołobrzegu. Ci ludzie mają rodziny, przyjaciół. Zostawiają ich z bólem, cierpieniem i pytaniem: „Dlaczego?”, „Czy można było temu zapobiec?”. Wiele osób, które nie miały już siły żyć, chorowało na depresję. Może o tym nie wiedziały, może bagatelizowały swój stan psychiczny, a może słyszały od innych, że depresję w takim klimacie, gdzie tak mało słońca, ma teraz każdy?
Bardzo mocno pracują we mnie słowa suicydologa ks. Tomasza Trzaski, że „celem samobójcy nie jest śmierć”. Kiedy zdamy sobie sprawę, że tak naprawdę człowiek w kryzysie samobójczym chce, żeby przestało boleć, bo już nie może unieść tego cierpienia, zaczynamy traktować go jak kogoś, kto – może zbyt cicho, może w niejasny dla nas sposób – woła o ratunek. Oczywiście da się zauważyć pewną modę na „chodzenie do terapeuty”. Jako społeczeństwo mamy tendencję do popadania w skrajności. Lepiej jednak przymknąć oko na przesadę i pozwolić ludziom wydawać – czasem niepotrzebnie – pieniądze na kolejne terapie, niż iść na pogrzeb kogoś, kto „nie ulegał modzie”.
Zaburzeń i chorób psychicznych nie wolno bagatelizować. I nie można ich też „zamodlić”. Przyznam, że zawsze przed wizytą u lekarza proszę o światło Ducha Świętego dla niego, nie zostaję jednak w domu. Różaniec odmawiam codziennie, ale w przypadku złamania oddaję się też w ręce ortopedy. Wiara i rozum muszą iść w parze także w przypadku kwestii związanych z psychiką. Co więcej, jak mówią specjaliści, człowiek zmagający się z depresją może mieć duże problemy z modlitwą. Światowy Dzień Walki z Depresją mamy dopiero 23 lutego. O język i świadomość, którą on kształtuje, warto jednak zadbać, zanim nadejdzie deszczowa polska jesień i brak słońca. Chandrę można leczyć herbatą z cytryną, dobrą książką i ciepłym kocem, ze złamaną nogą idziemy do szpitala, a depresję konsultujemy z lekarzem psychiatrą.

Co? Gdzie? Kiedy?



