Po śmierci papieża Franciszka kardynałowie zebrani na konklawe mają wybrać 267. następcę św. Piotra. To chyba najważniejsze tegoroczne wybory w skali świata. Śledzą je nawet ci, którzy dystansują się od Kościoła. Spekulacje na temat kandydatów na urząd biskupa Rzymu trwały w mediach od dawna. Lista papabili zmieniała się w zależności od redakcyjnych sympatii oraz informacji z codziennych kongregacji kardynałów. Ci ostatni między sobą i w mediach dzielili się własną oceną aktualnej sytuacji Kościoła, najważniejszych wyzwań, przed którymi stoi, i sposobami odpowiedzi na nie. Tak było do zamknięcia drzwi Kaplicy Sykstyńskiej.
Początek konklawe zaplanowano na 7 maja o godz. 16.40. Wcześniej w Bazylice św. Piotra odprawiona będzie Msza św. o dobry wybór papieża. Tego dnia odbędzie się tylko jedno głosowanie. Przez kolejne dwa dni przewidziano po cztery głosowania: dwa przed południem i dwa po południu. Wrzucając kartkę z nazwiskiem kandydata, każdy z głosujących, patrząc na fresk Sądu Ostatecznego w Kaplicy Sykstyńskiej, wypowiada formułę: „Wzywam na świadka Chrystusa Pana, który mnie osądzi, że głosuję na tego, który zgodnie z wolą Bożą powinien zostać wybrany”. Do wyboru papieża w pierwszej fazie konieczne jest poparcie 2/3 spośród 133 kardynałów, którzy uczestniczą w konklawe. W razie niepowodzenia przewidziano dzień przerwy w głosowaniach, przeznaczony na modlitwę i refleksję.
Możliwe jednak, że w Niedzielę Dobrego Pasterza, kiedy nasi Czytelnicy wezmą do ręki ten numer „Idziemy”, będzie już jasne, czyja podobizna znajdzie się w poczcie papieży w rzymskiej Bazylice św. Pawła za Murami, do którego nawiązujemy na okładce. Ktokolwiek nim będzie i skądkolwiek będzie pochodził, będzie to nasz papież. Katolicy w Polsce, którzy po św. Janie Pawle II zaakceptowali papieża z Niemiec, i teraz nie powinni mieć z tym problemu. Nie mieli też problemu – wbrew zaklęciom niektórych mediów i środowisk – z zaakceptowaniem papieża Franciszka. Tym bardziej że wiele jego decyzji, jak choćby te dotyczące Komunii Świętej dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, dialogu z wyznawcami innych religii czy uznania przedsoborowego rytu w liturgii za jedynie nadzwyczajny, było wyraźnym powrotem na pozycje Jana Pawła II albo pójściem tylko krok dalej.
Krokiem naprzód w stosunku do Jana Pawła II, który zawierzył świat Bożemu miłosierdziu, było ze strony Franciszka to, co dotyczy praktyki miłosierdzia. Zwykle pamiętamy Franciszkowi jego „opcję dla ubogich”, która była rozwinięciem głoszonej przez św. Jana Pawła II „wyobraźni miłosierdzia”. Często zapominamy jednak o ustanowieniu przez niego misjonarzy miłosierdzia. Posyłając ich w 2016 r. do każdej diecezji, papież przekazał im władzę odpuszczania grzechów i zwalniania z kar, co do których kompetencje zastrzeżone były dotąd dla Stolicy Apostolskiej! Ich misja została przedłużona do odwołania. To jest najważniejsza za pontyfikatu Franciszka reforma sposobu wypełniania posłannictwa Kościoła. Oby nieodwracalna – niech Bóg to sprawi. Bo do istoty misji Kościoła należy jednanie ludzi z Bogiem, a papież jest strażnikiem tej misji.
Osobowość i wiara nowego papieża nie pozostanie bez wpływu także na stan powołań w Kościele, analogicznie jak charyzma św. Jana Pawła II przyczyniła się w czasach mojej młodości do wzrostu liczby tych, którzy odpowiadali na powołanie kapłańskie czy zakonne. Akurat w czasie konklawe polska młodzież zdaje egzaminy maturalne i rozeznaje swoje powołanie. Niech dobrze rozeznają i wybiorą, bo to wybór na całe życie. To wszystko polecajmy Bogu w modlitwie. Niech da swojemu Kościołowi dobrego papieża oraz raczej dobre niż liczne powołania do służby Bożej.
Nie możemy też być obojętni wobec nadchodzących wyborów prezydenckich w Polsce. W tym temacie odsyłam jednak do wywiadu z ks. prof. Piotrem Mazurkiewiczem na następnej stronie. Nic dodać, nic ująć!