Skojarzenia ze sztandarowym dziełem św. Augustyna De civitate Dei na kanwie wydarzeń z minionej niedzieli nasuwają mi się nieodparcie. Naszą uwagę przyciągały bowiem równocześnie wydarzenia rozgrywające się równolegle w Kościele i w naszej ziemskiej ojczyźnie.
Leon XIV, augustianin, rozpoczął papieską posługę w czasach równie skomplikowanych jak te, kiedy św. Augustyn pisał „O państwie Bożym”. Kościołowi w tamtych czasach zagrażał rozłam z powodu manicheizmu, diabolizującego świat materialny, i pelagianizmu, kwestionującego znaczenie grzechu pierworodnego oraz konieczność łaski Bożej do zbawienia człowieka. Z zewnątrz Kościół spotkał się z zarzutami o osłabienie imperium rzymskiego wobec najazdów barbarzyńców. Odpowiedź ówczesnego biskupa Hippony na te ostatnie zarzuty wciąż jest jednym z fundamentów teologii i współczesnych nauk społecznych.
Nowy papież ma świadomość potrzeby działania na rzecz jedności Kościoła. Dotyczy to zarówno wysiłków ekumenicznych, jak wewnątrzkościelnych. Utwierdziły go w tym głosy kardynałów uczestniczących w codziennych kongregacjach odbywających się przed konklawe. Mówił o tym chociażby kard. Gerhard Ludwig Müller. Niebezpieczeństwo schizmy w Kościele związane jest nie tylko z postulatami niemieckiej drogi synodalnej, ale także z dopuszczeniem do niezgodnych z Bożym Objawieniem interpretacji niektórych dokumentów Stolicy Apostolskiej dotyczących małżeństwa, rodziny i seksualności człowieka. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest zamęt wywołany deklaracją Fiducia supplicans, wprowadzającą „pasterskie błogosławieństwa” osób w związkach homoseksualnych.
W kwestii dialogu ekumenicznego, który utknął w martwym punkcie, a na zachodzie Europy prowadzi do protestantyzacji Kościoła katolickiego, nowy papież też wysyła już jasne sygnały. Nie ma mowy o rozmywaniu prawd wiary, ale o ekumenicznej refleksji nad rozumieniem prymatu Piotra w Kościele. W tym duchu trzeba rozumieć słowa z inauguracji pontyfikatu: „Piotrowi zatem powierzone jest zadanie, by «miłować więcej» i oddać swoje życie za owczarnię. Posługa Piotra jest naznaczona właśnie tą miłością ofiarną, ponieważ Kościół rzymski przewodniczy w miłości, a jego prawdziwą władzę stanowi miłość Chrystusa. Nigdy nie chodzi o zdobywanie innych poprzez dominację, religijną propagandę czy za pomocą narzędzi władzy, lecz chodzi zawsze i wyłącznie o to, by miłować tak, jak czynił to Jezus”. I dalej: „Chciałbym, bracia i siostry, aby to było naszym pierwszym wielkim pragnieniem: Kościół zjednoczony, znak jedności i komunii, który staje się zaczynem pojednanego świata”.
Wymownym znakiem wewnętrznej jedności Kościoła był moment przyjmowania przez Leona XIV paliusza i pierścienia rybaka. Insygnia te nakładali nowemu papieżowi m.in. kard. Luis Antonio Tagle z Filipin i kard. Fridolin Ambongo Besungu z Demokratycznej Republiki Konga. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że to oni byli wymieniani przed konklawe wśród najważniejszych „kandydatów na papieża” częściej niż kard. Robert Prevost. Żadnych zatem animozji i podziałów!
Czy coś podobnego możliwe będzie w naszej ziemskiej ojczyźnie po wyborach prezydenckich? Nie bardzo w to wierzę. W naszym ziemskim państwie aktualnie rządzącym nie chodzi przecież o jedność Polaków, tylko o zdobycie władzy absolutnej, żeby w myśl „demokracji walczącej” wyniszczyć tych, którzy mają czelność myśleć i wierzyć inaczej. Nawet jeśli ci ostatni – jak pokazały wyniki pierwszej tury wyborów – stanowią w Polsce większość. Dlatego ta większość nie może sobie pozwolić na skłócenie, zastraszenie i bierność, jeśli nie mamy przegrać wszystkiego. Stawką w tych wyborach jest ocalenie polskiej demokracji. Takiej bez żadnych przymiotników, które zmieniają demokrację w totalitaryzm.