Nowo przybyli reagują zdziwieniem. W Warszawie? To tak się da? I wracają wiele razy.
Ano tak, choć nie zawsze jest łatwo. Miejska dżungla ma swoje prawa. Bracia i siostry z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich przekonali się o tym nie raz. Choćby w momentach, kiedy ich nastrojowy śpiew bizantyjskich hymnów podczas codziennej liturgii miesza się z okrzykami kibiców Legii Warszawa skandujących swoje hasła na osławionej „żylecie”. Na to wspomnienie mnisi tylko się uśmiechają.
– Żeby znaleźć milczenie, nie trzeba uciekać od hałasu życia codziennego. Hałas miasta jest jak muzyka. Trzeba się tylko dobrze wsłuchać – mówi s. Jarosława Sobik, która do wspólnoty trafiła z Mszany. – Milczenie samo w sobie nie jest celem. Celem jest Bóg. Dlatego wiem, że można żyć w klasztorze za klauzurą i mieć w sercu chaos. Ale można mieć ręce przy pracy, a serce przy Bogu. Nawet stojąc na przystanku przy ruchliwej Trasie Łazienkowskiej, można wznieść swoje serce do Boga i odnaleźć pokój.
– Nasz założyciel powiedział kiedyś, że największą świątynią świata jest paryskie metro – dodaje s. Joanna Hertling. – Rozmawiając ze świeckimi, często słyszę, że modlą się jadąc do pracy lub wracając z niej. Modlitwa na ulicy, w autobusie, w godzinach szczytu, w samym centrum ruchliwej metropolii jest nową formą duchowości współczesnego człowieka, którą wciąż odkrywamy i chyba za mało doceniamy.

Tę właśnie duchowość odkrył założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, ks. Pierre-Marie Delfieux, który po dwuletnim pobycie na pustyni Asekrem (Sahara) powrócił do Paryża z zamiarem bycia mnichem na pustyni miasta.
W SERCU MIASTA, W SERCU BOGA
– Pierre-Marie był kapłanem diecezjalnym i duszpasterzem akademickim. Poprosił o dwuletni pobyt na pustyni, gdyż czuł, że powinien zmienić swoje życie – opowiada s. Joanna. – Tam zrozumiał, że choć życie na pustyni geograficznej jest piękne i sprzyja kontemplacji, prawdziwymi współczesnymi pustyniami są wielkie miasta, gdzie ludzie stworzeni do komunii i miłości umierają w anonimowości i osamotnieniu. Jakież było jego zdziwienie, gdy zwrócił się z tym do biskupa Paryża, a kard. Francis Marty bez wahania odpowiedział: „Zgoda”. Okazało się, że kardynał nosił w sercu podobne pragnienie, ale nie wiedział, jak je zrealizować. Kardynał wystosował apel do mieszkańców Paryża: „Potrzebujemy mnichów na rok 2000”, ale nikt nie odpowiedział. Wizytę ks. Pierra-Marie potraktował jak odpowiedź Ducha Świętego. I tak powstała wspólnota. Był rok 1975.Co to znaczy być mnichem miejskim? „Ora et labora”, stara benedyktyńska zasada, ma tutaj swoje zastosowanie. Choć i modlitwę, i pracę benedyktyni realizują trochę inaczej.
– Modlimy się z miastem i za miasto – podkreśla s. Joanna. – Z miastem, bo nasza liturgia i kościół są otwarte. Każdy, kto chce, może się przyłączyć do jutrzni czy nieszporów, może razem z nami adorować Najświętszy Sakrament. Zwłaszcza te adoracje cieszą się dużą popularnością. Ludzie wpadają w biegu, na kilka minut, żeby po prostu pobyć z Jezusem. Taki był od początku nasz cel: stworzyć oazę, miejsce ciszy otwarte dla wszystkich.