17 listopada
poniedziałek
Salomei, Grzegorza, Elzbiety
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Wbrew sondażom

Ocena: 5
201

Jak tonący wciąga pod wodę tego, kto go ratuje, tak ludzie o słabnącej kondycji duchowej winą za swój stan obarczają Kościół. - mówi ks. prof. Robert Skrzypczak w rozmowie z Moniką Odrobińską

fot. Monika Odrobińska

Jak donosi IBRIS, liczba osób ufających Kościołowi stopniała w ostatniej dekadzie z 58 do 35 proc. Jest się czym martwić?

Proponuję przesunąć środek ciężkości tego pytania ze statystyki – której podlega polityka czy ekonomia, ale już nie wiara – na to, co za jej pomocą komunikuje nam Bóg. Kościół trwa od 2 tys. lat niezależnie od tego, ile osób mu ufa. Za to życie człowieka w dużej mierze zależy od jego relacji z drugim człowiekiem i Bogiem. Te relacje przyjmują także formę wspólnoty, którą nazywamy Kościołem. Jeśli człowiek świadomie się od tych relacji odsuwa, pozbawia się szansy na dobre życie tu, na ziemi, i na zbawienie po śmierci.

 

Jednak nie da się ukryć, że o ile w PRL Kościół cieszył się na tyle dużym zaufaniem społecznym, że był gwarantem ustaleń między władzą i narodem, o tyle w III RP postrzegany jest jako intruz, który „się wtrąca”. Dlaczego zaczął uwierać, choć jego nauka się nie zmieniła?

Owszem, nie zmieniła się nauka Kościoła, ale zmienia się świat. Historia przyzwyczaiła nas do ciągłej fluktuacji – Kościołowi to przybywa, to ubywa zwolenników. Podkreślam raz jeszcze, że nie ma to znaczenia dla jego trwałości. Istotne jest za to, jak kerygmat, czyli głoszenie Dobrej Nowiny, przekłada się na jakość życia konkretnego człowieka.

Pod tym względem w Polsce jesteśmy w okresie przejściowym – za nami jest już pięć minut, które dostaliśmy od Opatrzności w postaci papieża mówiącego naszym językiem, z którym dzieliliśmy kulturę i historię, który miał wpływ na obalenie w Polsce komunizmu. Przed nami czas próby, polegający na obronie wiary za cenę poturbowania, a nawet utraty życia, czego przykładem może być męczeńska śmierć Charliego Kirka. Dlatego bardziej niż statystyki przejmuje mnie to, w jaki sposób Kościół w Polsce poradzi sobie z ogólnoświatowym kryzysem duchowości, tożsamości, uleganiem ateizującym ideologiom, które chcą zawładnąć ludzkimi relacjami.

Jeszcze kilkanaście lat temu byliśmy wyspą na duchowej mapie Europy. Znajomi Włosi czy Francuzi przywozili do nas swoje dzieci i wnuki, by pokazać im katolicyzm. Odwiedzający mnie zagraniczni przyjaciele najbardziej zapamiętali nie zabytki czy kulinaria, ale młodych ludzi modlących się na różańcu u św. Jacka w Krakowie.

 

A teraz choć wyznanie katolickie w spisie powszechnym deklaruje prawie 89 proc., a w Boga wierzy 79 proc., to już do praktyk religijnych przyznaje się 55 proc. osób powyżej 40. roku życia i ledwie 26 proc. młodszych. Chyba nie wszystko można zrzucić na COVID?

Udział w niedzielnej Mszy św. w 2009 r. deklarowało 50 proc. wierzących, po pandemii liczba ta stopniała do 36 proc., lockdown odpowiada więc za spadek naszej kondycji psychicznej i duchowej, ale nie jako jedyny. Kolejną jego przyczyną są sukcesy wspomnianej ideologii neomarksistowskiej, z transgenderową rewolucją na czele, która podmywa fundamenty ludzkiej tożsamości. Winę za gorszą kondycję duchową ponosi także hołubiony dziś hedonizm pomieszany z „selfizmem”. Od popkultury po psychoterapię wszystko zdaje się być dziś podporządkowane ludzkiemu dobrostanowi, dobrobytowi materialnemu i komfortowi. Siłą rzeczy relacje schodzą na dalszy plan; może niebawem – wzorem Wielkiej Brytanii – także będziemy musieli uruchomić ministerstwo samotności.

Przenikanie się popularnych w Europie wzorców kulturowych i stylów życia prowadzi do duchowego wychłodzenia; wiara została zredukowana do zewnętrznego obrzędu. A jeśli człowiek nie żyje nadzieją na wieczność, bo życie w jego mniemaniu rozpięte jest między porodówką a cmentarzem, to tę smutną wędrówkę próbuje sobie jakość urozmaicić. Abp Fulton Sheen mówił, że Antychryst zrobi wszystko, by przekonać ludzi, iż nie ma świata poza ziemskim – i jesteśmy świadkami takich działań. Polacy jeszcze się trzymają, bo w historii wielokrotnie byli poddawani terapiom odczulającym na Boga i religijność i są na nie uodpornieni. Ale na Zachodzie trwa już proces, który Benedykt XVI nazwał antychrześcijańskim credo. Amerykański prawnik Joseph Weiler mówi nawet, że Europa zachorowała na chrystofobię.

 

Jaka wobec tego przyszłość czeka Europę?

Za moim zagranicznym przyjacielem powtórzę, że Europa zachowuje się tak, jakby chciała umrzeć. Wywraca znaczenia kluczowych elementów rzeczywistości, oddala się od Boga, zatraca poczucie wspólnotowości, jakie daje rodzina i Kościół, wobec czego jest coraz słabsza, zależna od systemów socjalnych i kroplówki ideologii, którą przyjmuje bezrefleksyjnie.

Jednocześnie jest ślepa na to, że reszta świata podporządkowana jest myśleniu religijnemu, a różne religie przeżywają aktualnie stan oczekiwania mesjańskiego. Środowiska syjonistyczne wierzą, że do Izraela nadciąga Mesjasz, dlatego ziemie te należy „oczyścić etnicznie”. W rychłe nadejście zbawiciela Mahdiego wierzą także szyici rządzący Iranem, co czyni ten kraj wyjątkowo niebezpiecznym. Z kolei atak Rosji na Ukrainę poprzedził moskiewski kongres szeptuch i czarownic, które rzuciły klątwę na przyszłą ofiarę konfliktu. Świat wygląda jak religijne pole minowe, Europa tymczasem oddaje się narkotykowi nihilizmu. Z tym, że przyroda nie znosi próżni – jeśli porzucimy Boga i naszą tradycję, ich miejsce zajmie obca kultura, co już obserwujemy na przykładzie rozgoszczonego w Niemczech czy Francji islamu.

Europa zdaje się przy tym szukać usprawiedliwienia dla swojego odchodzenia od religii w słabościach Kościoła. Jak tonący wciąga pod wodę tego, kto go ratuje, tak ludzie o słabnącej kondycji duchowej winą za swój stan obarczają Kościół, także ciągnąc go w dół. Gorzej, że aby polepszyć swoje funkcjonowanie, Kościół zaczyna skupiać się na sobie: bada, ankietuje, debatuje. Wpada w ten sposób w pułapkę chrześcijaństwa papierowego.

 

Czyli?

Żadne biuletyny, konferencje czy sondaże nie zastąpią bezpośrednio głoszonej Ewangelii. Znam za to wielu wdzięcznych za nawrócenie, których nie interesuje kształt społecznej tkanki Kościoła czy targające nim skandale. Dla nich ważne jest to, co Dobra Nowina wnosi do życia ich i ich bliskich.

Oni nie chcą żyć w świecie sytych, ale pozbawionych witaminy „M”, o których Psalm 49 mówi: „człowiek żyjący bezmyślnie w dostatku równy jest bydlętom, które giną”. Szukają miejsca, w którym mogliby trenować sztuki walki duchowej – z pychą, gniewem, zarozumialstwem, obłudą, lubieżnością, obżarstwem, zachłannością, egocentryzmem – i gdzie jest miejsce na miłość. To są rodziny, które wbrew obawom przyjmują kolejne dziecko, także chore, adoptowane. To ci, którzy rezygnując z wygody, opiekują się niedołężnymi rodzicami czy wyruszają na misje.

 

Jak powinny wyglądać nasze codzienne misje tu, gdzie żyjemy, zwłaszcza gdy rośnie nieufność wobec Kościoła?

Życie przestaje być życiem, jeśli skupia się na sobie samym. Nie rozwiążemy problemu słabnącej tkanki społecznej, jeśli nie dostrzeżemy, że potrzebujemy w niej Boga, Jego miłości i miłosierdzia. Patrzmy na przykłady tych, którzy w imię prawdy gotowi są zapłacić najwyższą cenę, jak Charlie Kirk.

Po prostu głośmy Chrystusa, a przywrócimy sens życia tym, którzy nie mają świadomości, że życie rozpościera się między dwoma cudami – stworzeniem i zmartwychwstaniem. Twórzmy środowiska osobotwórcze, w których będą rozwijać się inni i w których sami będziemy przekraczać siebie, by czuć się nie tylko człowiekiem, ale i dzieckiem Boga.

Potrzebujemy w tym celu siły, która da odporność na ciosy, bo nie oczekujmy, że przejdziemy przez życie bez ran i blizn – one są znakiem tego, że umieliśmy ofiarować się czemuś ważniejszemu niż własne „self”. Jeśli otworzymy się na tę siłę, nie zrażą nas przeciwności – choroba, kryzys rodzinny, skandal w Kościele, rozczarowanie – bo siła ta pochodzi nie od nas. Jej imię brzmi Miłość. To w imię miłości Chrystus zgodził się na Judasza; odkąd Kościół istnieje, co dwunasty to zdrajca. Jezus zapowiadał zgorszenia, ale przestrzegał tych, przez których miałyby przyjść (Mt 18,7). Módlmy się więc o bojaźń Bożą, byśmy swoim działaniem nie prowadzili do grzechu lub utraty wiary, i o odwagę, by wbrew zgorszeniom i rozczarowaniom nie tracić z oczu Jezusa.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na UW, dziennikarka, autorka książek o tematyce rodzinnej i historycznej


monika.odrobinska@idziemy.com.pl

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 17 listopada

Poniedziałek, XXXIII Tydzień zwykły
Wspomnienie św. Elżbiety Węgierskiej, zakonnicy
+ Czytania liturgiczne (rok C, I): Łk 18, 35-43
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
Nowenna do bł. Karoliny Kózkówny


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz

Pod koloratką - kanał na YouTube



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter