W pół wieku po zakończeniu wspólnych występów, popularność Beatlesów nie maleje, a liczba ich fanów zdaje się wrastać w miarę upływu dziesięcioleci.

Fenomen Beatlesów nadal zachęca do refleksji dotyczących sfery religii. K.V. Turley, mieszkający w Londynie korespondent katolickiego portalu „National Catholic Register” (NCR ) w artykule z 23 lutego nie podważa faktu, że ich życie i twórczość szły w parze ze zmierzającym dużymi krokami w kierunku sekularyzacji światem, a szczególnie Anglią, dostrzegł jednak pewne „przebłyski religijne” w ich działaniach.
Publicysta zauważył, iż atmosfera religijna lat 60. w Anglii znacznie różniła się np. od ówczesnej Ameryki.
Można śmiało powiedzieć, że chrześcijański wpływ na wychowanie tych czterech mężczyzn był znikomy. Cała czwórka była częścią powojennej Wielkiej Brytanii, która nie słynęła z gorliwości religijnej. W istocie w tamtych latach kraj stawał się coraz bardziej świecki, a religię zepchnięto do sfery prywatnej. W przeciwieństwie np. do Irlandii czy Stanów Zjednoczonych Anglik, uważający się za religijnego, był wyjątkiem uchodzącym często za ekscentryka
– przypomniał Turley.
Dlatego też gdy Beatlesi zaczęli swoje podróże artystyczne do USA, nie mogli się nadziwić religijności Amerykanów. Słynne i prowokujące powiedzenie Lennona z 1966, że „nasza grupa pop jest popularniejsza niż Jezus”, które nie wzbudziłoby żadnych kontrowersji w Anglii, gdzie byłoby uznane za „przejaw panteizmu”, po drugiej stronie oceanu zostało jednak odebrane zupełnie inaczej.
Autor zauważył, że z powodu gniewnej reakcji (w USA) na te uwagi muzyk musiał się tłumaczyć z tego, co powiedział, próbując to zbagatelizować. Problem polegał jednak nie tyle na tym, że chciał on obrazić chrześcijan, ile na tym, że w społeczeństwie – a zwłaszcza w świecie artystycznym, w którym się obracał – religia w ogóle, a chrześcijaństwo w szczególności, stała się teraz po prostu nieistotna.
W rzeczywistości bardzo wcześnie i dobitnie Beatlesi zadeklarowali się jako agnostycy. Religia nie była czymś, o czym chcieliby długo dyskutować
– napisał korespondent.
Zwrócił uwagę, że później miało się to jednak zmienić wraz z przejściową fascynacją zespołu Indiami (nazywanymi „łonem rodzącym religie”) – tamtejszą kulturą i religiami. W 1966 roku zmianę tę zapoczątkował Harrison i jego ówczesna żona Patti Boyd, którzy jako pierwsi odwiedzili Indie. Już wcześniej pociągała go muzyka Indii, a po pobycie w tym kraju, częściowo pod wpływem żony, w równym stopniu zainteresował się światem hinduizmu i jego ówczesną formą, modną już wtedy na Zachodzie – ruchem Hare Kryszna.
Wiele uwagi autor poświęcił Johnowi Lennonowi, jego zdaniem, „najbardziej szczeremu z zespołu”. Jego piosenki, jak „Imagine”, nie przestają budzić kontrowersji do dziś, o czym można było się przekonać choćby podczas otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2022 r. Wielu dziennikarzom i kibicom piosenka ta nie przypadła wówczas do gustu i odebrano ją jako „deklarację jawnej opozycji w stosunku do wszelkich przekonań religijnych”.
Ze wszystkich Beatlesów Ringo Starr wydawał się najmniej zainteresowany religią. W ostatnich latach pojawiły się jednak doniesienia, nieco niejasne, że Starr „znalazł Boga”, choć jak na razie nie wiadomo, o jakiego Boga chodzi. Chociaż doszedł do tego samego publicznie głoszonego agnostycyzmu, co trzej jego koledzy z zespołu, to młodzieńczy protestantyzm Starra był najbardziej ewangeliczny ze wszystkich Beatlesów, a więc miał on większy kontakt z Biblią niż pozostali.
McCartney pozostaje tajemnicą. Od człowieka, który wydaje się mieć swój publiczny wizerunek pod ciągłą kontrolą, trudno się spodziewać, że w najbliższym czasie ogłosi on, że na nowo odkrył religię, w której został ochrzczony.
Od czasu do czasu mówi on rzeczy, które sugerują, że jest świadom tego, co nadprzyrodzone
– wskazał angielski publicysta katolicki.
„Koncert na dachu” w Londynie w styczniu 1969 – ostatni wspólny występ Beatlesów – ukazał się później w postaci filmu i albumu zatytułowanego „Let It Be”. Piosenka tytułowa, choć przypisywany wspólnie Lennonowi i McCartneyowi, jest w dużej mierze dziełem tego ostatniego. Słowa utworu mówią o „czasach kłopotów” i o „Matce Maryi” przychodzącej do McCartneya i szepczącej mu „słowa mądrości, że niech tak będzie”.
McCartney wspominał, że stworzył tę piosenkę we śnie o jego matce Marii i o tym, jak pomogła mu ona stłumić niektóre jego ówczesne lęki, gdy stawał się coraz bardziej sławny. Niektórzy byli rozczarowani, że «Matka Maria» z tej piosenki nie jest nazwana wprost «Matką Bożą». Ale obecność wiernych zmarłych, którzy przychodzą z pomocą bliskim, wyraża głęboką wrażliwość katolicką. Któż może powiedzieć, że takie rzeczy nie mogą się ponownie objawić, wskazując na prawdziwe źródło pokoju, a mianowicie na samego Księcia Pokoju
– zakończył swój artykuł katolicki dziennikarz.