Izrael rozpoczął 13 czerwca atak na Iran. Jak napisał Richard Haass, emerytowany prezydent Rady ds. Stosunków Zagranicznych, było to działanie prewencyjne, a nie uprzedzające (zbliżający się napad); to drugie jest uznawane za uzasadnione, to pierwsze – nie.

Manifestacja w Los Angeles po ataku USA na Iran
Wątpliwy charakter tego kroku jest w pełni zrozumiały w świetle wniosków amerykańskiej Wspólnoty Wywiadowczej (Intelligence Community), instytucji zrzeszającej wszystkie amerykańskie organizacje wywiadowcze (w sumie 18), która od 2007 r. nieustannie głosi, że Iran nie pracuje nad stworzeniem broni atomowej (taki program został zarzucony w 2003 r.). Nie dalej niż 26 marca br. Tulsi Gabbard, dyrektor Wywiadu Narodowego (Director of National Intelligence), szefowa owej wspólnoty, czyli osoba pełniąca najwyższe stanowisko w strukturach wywiadowczych, podczas wysłuchania w Izbie Niższej Kongresu – a więc pod przysięgą! – potwierdziła ten stan rzeczy.
Iran, w przeciwieństwie do Izraela, podpisał traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (ang. NPT) i głosi, że jego program badań jądrowych ma wyłącznie pokojowe cele. Wszystkie irańskie jednostki badawcze są pod nieustanną kontrolą Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (ang. IAEA), która potwierdzała stosowanie się Teheranu do wymogów NPT. Jedynie dzień przed izraelskim atakiem IAEA ogłosiła, że Iran nie spełnia wymogów NPT, bo nie wpuścił obserwatorów do obiektu, co do którego zrodziły się podejrzenia, że są tam prowadzone niedozwolone badania. Iran nie miał czasu, aby ustosunkować się do tych zarzutów.
WIELKI SZATAN
Przed rewolucją islamską, która w 1979 r. doprowadziła do upadku władzy szacha, stosunki amerykańsko-irańskie i izraelsko-irańskie były znakomite. Szach Mohammad Reza Pahlawi należał do najbliższych sojuszników USA i Izraela, ale objęcie władzy przez ajatollahów całkowicie zmieniło sytuację. Szachowie z dynastii Pahlawich (panowali w latach 1925–1979) pragnęli szybko zlaicyzować państwo i ta polityka spotkała się z ostrym oporem wpływowych przywódców szyickich. Ostatni władca, wspomniany Reza Pahlawi, wprowadzając program laicyzacji, nie przebierał w środkach, co doprowadziło do rewolty.
Od czasu obalenia w 1953 r. przez CIA rządu Mohammada Mosaddegha w Iranie panowały silne nastroje antyamerykańskie, które uległy wzmocnieniu w kolejnych dekadach. Tym sposobem po objęciu władzy przez ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego sprawy przybrały niekorzystny obrót dla USA. W listopadzie 1979 r. radykalni islamscy studenci pogwałcili nietykalność amerykańskiej ambasady, biorąc dyplomatów jako zakładników. Ten bezprecedensowy krok wyznaczył kierunek dalszych stosunków amerykańsko-irańskich. Waszyngton uznał Iran za głównego wroga, a Teheran USA za „Wielkiego Szatana” (Izrael został obdarzony mianem „Małego Szatana”).
IRAN I WOJNA
Korzystając z osłabienia rywala, w 1980 r. Irak napadł na Iran, co dało początek trwającej osiem lat niesłychanie krwawej wojnie – szacuje się, że w sumie zginęło milion ludzi. Po stronie Iraku stanął niemal cały świat, włącznie z USA, ZSRR i Europą Zachodnią. Mimo to Iran zdołał obronić się i wojna zakończyła się remisem. Jest to istotne z punktu widzenia obecnych zmagań; pokazuje zdolność Teheranu do skutecznego stawienia czoła w pojedynkę ogromnym wyzwaniom. Dziś sytuacja jest zupełnie inna; Iran cieszy się poparciem Chin i Rosji oraz zdecydowanej większości Globalnego Południa, włącznie z posiadającym broń atomową Pakistanem. Izrael może jedynie liczyć na aktywną pomoc USA i jest mało prawdopodobne, by bez potężnego wsparcia ze strony Waszyngtonu zdołał wyjść zwycięsko z rozpętanej przez siebie zawieruchy. Pod względem liczby ludności Iran jest 10-krotnie większy od Izraela, a jego powierzchnia jest 75-krotnie większa (Izrael jest mniejszy od województwa zachodniopomorskiego).
Doniesienia prasowe mówią o zniszczeniu systemu obrony przeciwlotniczej Iranu, skutecznych nalotach na cele wojskowe i związane z programem badań atomowych, „wyeliminowaniu” części dowództwa wojskowego i czołowych naukowców związanych z programem nuklearnym. W sumie „reżim ajatollahów” ma być bliski upadku. Życzymy Izraelczykom wszelkich sukcesów, niemniej nasuwa się pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego Amerykanie w błyskawicznym tempie przesuwają w rejon Zatoki Perskiej kolejny lotniskowiec i w szóstym dniu zmagań ogłaszają program ewakuacji swych obywateli z Izraela? Światło na rzeczywisty rozwój wydarzeń rzucają migawki z Tel Awiwu i Hajfy publikowane na TikToku czy notatka, że irańska rakieta hipersoniczna (USA dopiero pracują nad taką bronią) przebiła się przez izraelską obronę powietrzną.
DYLEMAT TRUMPA
Amerykanie już wydatnie pomagają Tel Awiwowi. Amerykańska marynarka wojenna i siły umieszczone w Jordanii biorą udział w obronie izraelskiej przestrzeni powietrznej. Jak przyznał Donald Trump, Waszyngton wiedział o zbliżającym się ataku i wysyłał sygnały, że póki trwają negocjacje amerykańsko-irańskie na temat programu nuklearnego, dopóty Izrael nie zaatakuje, a więc wspierał działania mające na celu uśpienie irańskiej czujności. W chwili, gdy piszę te słowa, w Waszyngtonie ważą się losy, czy włączyć się do działań izraelskich. Jest oczywiste, że sam Izrael nie będzie w stanie osiągnąć podstawowego celu, jakim jest unicestwienie irańskiego programu atomowego. Tel Awiw nie ma bomb zdolnych zniszczyć irańskie instalacje, które znajdują się głęboko pod ziemią. Tylko bombowce B-2 są w stanie udźwignąć taki ładunek, a i tak nie jest oczywiste, że ładunki konwencjonalne będą w stanie tego dokonać.
Doniesienia prasowe, które malują optymistyczny obraz, dają podstawy do marzeń o regime change (zmianie ustroju politycznego) w Iranie. Jest to perspektywa nęcąca, ale niekoniecznie oznaczająca koniec kłopotów. Być może mieszkańcy Iranu nienawidzą ajatollahów, ale to niekoniecznie znaczy, że kwiatami powitają wkraczających Amerykanów, nie mówiąc o Izraelczykach. Mało kto pamięta, jak zakończyły się podobne wysiłki choćby w Iraku i Afganistanie.
Prezydent Trump domaga się od Teheranu bezwarunkowej kapitulacji i likwidacji nie tylko programu atomowego, ale wręcz całkowitego rozbrojenia. Ajatollah Chamenei, najwyższy irański przywódca, kategorycznie odrzucił to ultimatum („Nigdy się nie poddamy”). Iran wojny z USA wygrać nie może, ale to nie znaczy, że nie ma możliwości odwetu. Właśnie ten ostatni czynnik może skłonić Trumpa do powrotu do negocjacji.
Trump, wycofując USA z porozumienia dotyczącego irańskiego programu nuklearnego zawartego w 2015 r., otworzył puszkę Pandory i dziś stoi wobec trudnego wyboru. Atak Izraela, którego nie powstrzymał, doprowadził do sytuacji, w której Ameryka jest pozbawiona dobrych opcji. Pozostawienie Tel Awiwu samemu sobie naraża Trumpa na ciężki atak ze strony proizraelskiego lobby i uszczerbek na wizerunku. Z drugiej strony, włączenie się do bombardowania Iranu spotkałoby się z miażdżącą krytyką opinii publicznej Globalnego Południa. Iran nie stanowił zagrożenia dla USA i nie prowadził badań mających na celu zbudowanie broni atomowej, więc nie da się takiej decyzji uzasadnić w przekonujący sposób. Co więcej, włączenie się w działania zbrojne niesie ryzyko dużych strat wojskowych i wejścia w kolejną „niekończącą się wojnę”. Byłoby to porzucenie jednego z filarów ideologii MAGA.
Niemniej taki rozwój sytuacji jest wysoce prawdopodobny. Trump wprost odrzucił wnioski Wspólnoty Wywiadowczej („Nie obchodzi mnie, co ona [Gabbard – KD] powiedziała”). Do rozprawy z Iranem prze wielu czołowych polityków Partii Republikańskiej. Nie znaczy to, że wiedzą, czym to może grozić. Na przykład senator Ted Cruz w wywiadzie udzielonym znanemu dziennikarzowi Tuckerowi Carlsonowi wykazał się całkowitą niewiedzą na temat Iranu i jego potencjału.
W czasie zamykania tego numeru z 21 na 22 czerwca Amerykanie włączyli się w naloty na wybrane cele w Iranie. Świat stanął wobec widma konfliktu o nieznanym zasięgu.