Kiedy słyszę od kogoś: „mam nowotwór”, staram się być z tym człowiekiem dalej obecny, duchowo czy fizycznie.
fot.Tima Miroshnichenko | pexels.com
Nowotwór złośliwy mocno zburzył mój dom wiary i ufności. Boję się zwyczajnie. Jak przyjmować takie wieści? Boję się o siebie, choć powinnam bać się bardziej o rodzinę, dzieci. Proszę o słowa rady.
Podczas rozmów z ludźmi chorującymi na raka zbieram dwa sygnały: rozbicia i spokoju. Każdy jest mądry, kiedy leczenie kończy się szczęśliwie. Każdy jest rozbity na kawałki, kiedy rak się zaczyna. Te same osoby mówią o strasznym dramacie choroby, a po kilku latach uśmiechają się: „e tam, rak, teraz mam większe problemy”. Nie ma tu mądrych rad. Kilka znanych mi osób skorzystało z książek ks. Jana Kaczkowskiego.
Kiedy słyszę od kogoś: „mam nowotwór”, staram się być z tym człowiekiem dalej obecny, duchowo czy fizycznie. Jak sobie radzę wobec takich wieści? Sam na swój użytek zachowuję przekonanie wiary w pomoc Bożą. Ufam, że jeśli Bóg pozwala na krzyż, to daje łaskę adekwatną do krzyża, czyli wielką. To jest moja pociecha.
Kościół pomaga. Daje nam na sytuację poważnej choroby i na wszystkie sytuacje trudne: słowo Boże, sakramenty, zwłaszcza spowiedź, namaszczenie chorych i Komunię Świętą, oraz modlitwę, szczególnie kontemplację losu Chrystusa. Modlitwa psalmami łączy wspomniane pomoce bardzo harmonijnie. Komentuje, daje naukę i pociechę. Na przykład Psalm 34,7: „Oto biedak zawołał, a Pan go usłyszał i wybawił ze wszystkich ucisków”. Kontemplujemy, że to się dzieje teraz, w nas. A wcześniej w Chrystusie dokonała się już ta walka duchowa. Bitwa z lękiem w Ogrójcu, zmaganie z opuszczeniem na krzyżu. My dzielimy los Chrystusa. „Śmierć i życie zwarły się w boju przedziwnym i Wódz życia, choć poległ, króluje dziś żywy” – śpiewamy na Wielkanoc. Warto mieć przed oczyma w kolejkach szpitalnych, przy badaniach, przy leczeniu tę walkę, którą stoczył na ziemi nasz Nauczyciel i Zbawca, Bóg Człowiek, Syn Boży.
Jezus Chrystus walczy w tym pojedynku za mnie i za Panią. On walczy w każdej Mszy św., by nas uratować. On chce nas w tym ogniu przeżyć przemienić z oblubienicy wiarołomnej, nieszczęśliwej – w czystą, niewinną, nową. Kiedy Jezus się boi, kiedy płacze, kiedy woła do Boga o uwolnienie, ale poddaje się woli Ojca, to jakby prowadzi nas za rękę. W tym misterium paschalnym my poznajemy Boga żywego i bliskiego. Jego miłość staje się przekonująca. Wszystkie argumenty o Bożej miłości są w męce i zmartwychwstaniu Chrystusa mocno potwierdzone. Bo to jest nie tylko człowiek, ale i Bóg. Jego straszliwa męka, uniżenie, upokorzenie dla człowieka i przed człowiekiem są oświadczynami Jego miłości.