W pewnej szkole walczono z nagminnym a bulwersującym zjawiskiem wyrzucania przez uczniów kanapek. Nie pomagała czujność dyżurujących nauczycieli ani pogadanki na godzinach wychowawczych; codziennie świeża porcja kanapek z szynką lądowała w koszach na śmieci.

Światło na sprawę nieoczekiwanie rzuciła lekcja polskiego, na której piątoklasiści omawiali „Czarne Stopy” Seweryny Szmaglewskiej. Polonistka usiłowała naprowadzić uczniów, że akcja dzieje się niedługo po wojnie, na co wskazywały spartańskie warunki panujące na obozie harcerskim. – No, a co jedli ci harcerze? – próbowała wywołać jakieś skojarzenie. – Mmmm… pyszności! – wyrwał się któryś z chłopców. – Codziennie chleb z dżemem! – To taki rarytas? – zdziwiła się nauczycielka. – No jasne! Mnie mama daje tylko szynkę – pożalił się jedenastolatek. Niestety, sprawa wyrzucanego drugiego śniadania nie skończyła się happy endem. Rodzice nie przyjęli do wiadomości, że oto wyrosło pokolenie, które nie marzy o bułce z szynką. „To niemożliwe, dajemy dzieciom, co najlepsze, żeby im było lepiej niż nam…” I śmietniki nadal były pełne kanapek.
Coraz trudniej chyba postawić granicę pomiędzy tym, co zbędne i niezbędne. Gdzie kończy się możliwość konsumpcji? Jak odróżnić zaspokajanie potrzeb od ich kreowania? Z tymi pytaniami, również jako mama, mierzę się co jakiś czas. Zwłaszcza przed nadchodzącymi świętami. Bo wtedy szczególnie łatwo o Wielki Festiwal Nadmiaru. Szczęśliwie dzwonkiem alarmowym wciąż jeszcze jest dla mnie postawa moich dzieci. Kiedy po kolejnych świętach czy urodzinach zostaje kilka nierozpakowanych paczek, którymi nikt się nie interesuje, a nawet nie wie, kto został nimi obdarowany, trochę się wstydzę. Ale także mam nadzieję, że może i nam, dorosłym, uda się kiedyś powiedzieć sobie: stop! – w porę. To znaczy chociaż chwilkę wcześniej, kiedy „mniej” będzie znaczyło „lepiej”.
***
Felietony publikowane w cyklu "Obrazki na Adwent" znajdziesz pod tagiem "Obrazki na Adwent" i na stronie głównej w sekcji "Rodzina i życie".