Mimo trudności, jakie stwarza system służby zdrowia, pracują z pasją, bo wyuczony zawód jest dla nich powołaniem i misją.

Grażyna Rybak, prezes Mazowieckiego Oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, jako pediatra zajmuje się najmłodszymi. – Najbardziej brakuje czasu dla pacjenta – przyznaje. – Są krótkie wizyty, kiedy rodzice przychodzą po receptę, skierowanie, skompletowanie informacji o zabiegu dziecka, ale są też bardzo długie, dotyczące dzieci pierwszorazowych, noworodków, wcześniaków czy dzieci z zespołami genetycznymi. Kwadrans na jedną wizytę to zdecydowanie za mało.
JAK URZĘDNIK?
Medycy skarżą się też gremialnie na obowiązek prowadzenia dokumentacji kosztem czasu poświęconego pacjentowi. – Jedne badania wypisujemy z danej puli, inne z koszyka powierzonego czy koszyka świadczeń. Dane o pacjencie, np. wzrost, obok zapisu w karcie, muszą być wprowadzone w pole widoczne dla NFZ. Lekarz musi zastanowić się, jak opracować terapię, żeby pacjent z niej skorzystał, by w aptece stać go było na wykupienie leków. Każdy lek musimy sprawdzić, czy przy danym schorzeniu mamy prawo wypisać go pacjentowi – wylicza dr Rybak. – Nauczyłam się wykonywania kilku czynności w tym samym czasie. Słucham, prowadząc dokumentację medyczną i podnosząc wzrok znad klawiatury, żeby mieć kontakt z pacjentem. Przy dużym zmęczeniu, pod koniec dnia nie wszystko wychodzi.
Młodzi lekarze wchodzący w zawód również czują presję czasu, która utrudnia skupienie się na diagnozowaniu chorego. – Idealistycznie podchodziłam do specjalizacji, a już na starcie brakuje czasu na wysłuchanie pacjenta – ubolewa Agnieszka Wrzosek, rezydent medycyny rodzinnej. – Dziesięciominutowa wizyta nie pozwala skupić się na więcej niż jednym problemie pacjenta. Stajemy się urzędnikami. Każdy z leków ma inną refundację, dla jednego pacjenta będzie bezpłatny, dla innych – w różnych cenach. Za ewentualne błędy lekarz ponosi odpowiedzialność finansową. Znam takich, którzy zapłacili z tego tytułu spore sumy – mówi. Mimo trudów jest to jej wymarzony zawód, który traktuje jak misję.
OFIARA Z SIEBIE
Lekarze się wspierają, zwykle w środowiskach działających w ramach struktur Kościoła katolickiego. – Dużo zawdzięczam spotkaniom duszpasterskim dla służby zdrowia – ocenia dr Rybak. – Wzorcem dla nas był abp Henryk Hoser SAC. Sam będąc lekarzem, zostawił teksty o spojrzeniu na tę profesję nie tylko jako na pracę zawodową, sposób zarobienia pieniędzy, ale też jako na powołanie i misję do spełnienia. Przypominał, że w naszym zawodzie korzystamy z wiedzy i intelektu, jednak istotne są też empatia, umiejętność nawiązywania relacji, duchowość. Jednym z najmocniejszych dla mnie przekazów jest ten o łączeniu pracy lekarza z momentem przeistoczenia w Eucharystii. My pracujemy „sobą”, niejako spalamy się, to jest ofiara naszego życia – podkreśla.
Traktowanie zawodu lekarza jako misji często wynika ze światopoglądu. Andrzej Niemirski, lekarz rodzinny, od 30 lat pracuje w zawodzie. Obecnie prowadzi własną przychodnię w Warce. Ma pod opieką 2,5 tys. pacjentów w ramach kontraktu z NFZ. Udziela też porad prywatnych. Jest prezesem Oddziału Ziemi Radomskiej Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich.
– Moje nastawienie do tego, co robię, wynika też z faktu, że zostałem wychowany w wierze katolickiej. Staram się ze współczuciem podchodzić do pacjentów. Oprócz działalności w KSLP rozwijam się duchowo również w Zakonie Rycerzy św. Jana Pawła II – mówi. Od początku wykonywania zawodu angażował się w działalność społeczną, dawniej – w medyczne Białe Soboty, a obecnie – w Dzień Chorego i Seniora w diecezji warszawsko-praskiej.
NIE TYLKO CIAŁO
W opiece nad pacjentami dr Niemirski wychodzi poza sztywne standardy i formalności. Jak zauważa, medycyna skupia się na leczeniu objawowym danej choroby ciała, brakuje całościowego spojrzenia na pacjenta. – Z mojego doświadczenia wynika, że wiele chorób należy traktować jako psychosomatyczne. Takie schorzenia jak pokrzywka przewlekła czy obrzęk naczynioruchowy, traktowane jako alergia, mają głębsze podłoże. Jednak ścisłe wytyczne towarzystw dermatologicznych czy alergologicznych wymuszają leczenie jednokierunkowe – wskazuje.
– Od samego początku swojej pracy widziałem związek psychiki z chorobami cielesnymi i od początku starałem się pacjentów w tym uświadamiać. Takie podejście w medycynie jest totalnie zaniedbane – ocenia. W swojej przychodni uzupełnia to brakujące ogniwo. – Udaje się, bo znam swoich pacjentów, są pod moją opieką od wielu lat. U każdego nowego pacjenta przeprowadzam wywiad psychologiczny, wykonuję poszerzone badania. Gdyby wszyscy lekarze rodzinni mogli tak zajmować się pacjentem, psychiatria byłaby znacznie odciążona. Jest to jednak niemożliwe przy obecnym obciążeniu lekarza rodzinnego pracą ponad miarę. System mógłby tak funkcjonować, jeśli lekarz rodzinny miałby nie 2,5 tys. pacjentów pod opieką, jak obecnie, ale 1,5 tys. pacjentów, przy tym samym finansowaniu całościowym – dodaje.
– Pracuję ponad normę, do późnego wieczora, poza standardowymi godzinami, uzupełniając opisy, wystawiając skierowania, recepty. Fakt, że zajmuję się pacjentem w poszerzonym wymiarze, wiąże się z prowadzeniem własnej przychodni i wynika z mojego wyboru – podkreśla dr Niemirski.
STRAŻNICY ŻYCIA
Utrzymanie standardów etyczno-moralnych bywa okupione przez lekarzy ostracyzmem w środowisku medycznym czy nawet utratą pracy.
Maria Szczawińska, ginekolog położnik, dziś na emeryturze, po otrzymaniu wypowiedzenia w zakładzie publicznej służby zdrowia kontynuuje pracę w swoim prywatny gabinecie. – Kiedy wchodziłam w zawód lekarza, do ginekologów ustawiały się kolejki kobiet na aborcję – wspomina. – Najpierw jako stażystka na oddziale ginekologii i położnictwa odmawiałam współuczestnictwa w tzw. zabiegach przerywania ciąży i rozmawiałam z każdą skierowaną pacjentką. Wyjaśniałam, czym jest „zabieg”, co nie było łatwe, bo kobiety przychodziły tylko w jednym celu, nastawione tak przez rodzinę, przez męża. Wielką radością było dla mnie widzieć potem matkę z córką, która miała się nie narodzić.
– Miałam częsty kontakt z młodymi ludźmi, którzy przychodzili po środki antykoncepcyjne, a wychodzili zachęceni do nauczenia się metod naturalnego planowania rodziny. Nie wypisywałam antykoncepcji, nie kierowałam na in vitro, co także spotykało się z niechęcią wobec mnie środowiska lekarskiego. Towarzyszył mi stres. Liczyłam się z tym, że w każdej chwili mogę stracić pracę – opowiada dr Szczawińska. – Najważniejsza dla mnie była i jest relacja z pacjentem, niezależnie od jego światopoglądu. Znam historię wielu pacjentek, kiedy przychodzą po latach. Pamiętam, kiedy rodziły, jakie były powikłania. Przeżywam kontakt z nimi, zawsze mając na uwadze, żeby nie skrzywdzić. Medycyna bywa nieprzewidywalna. Bardzo sobie ceniłam kontakty nie tylko z matką, ale i z ojcem dziecka. Przygotowując się do porodów rodzinnych, działaliśmy wspólnie.
WSPARCIE ŚRODOWISKA
Medycy podkreślają, że nie jest łatwo być lekarzem, który chce żyć zgodnie z nauczaniem Kościoła.
Dr Szczawińska podkreśla, że miała duże wsparcie wśród obrońców życia w Krakowie, m.in. charyzmatycznych postaci dr Wandy Półtawskiej i inż. Antoniego Zięby, co dawało siłę do działania. – Dzięki temu nie zniszczono mnie przez lata. Czułam modlitwę wielu osób, wśród pacjentów siostry zakonne zamawiały Msze św. w mojej intencji. W moim pokoleniu tak walczących lekarzy było wielu. Zrzeszamy się i wspieramy w Ogólnopolskiej Sekcji Ginekologiczno-Położniczej Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy, którego asystentem kościelnym jest ks. Piotr Kieniewicz MIC, bioetyk – dodaje dr Szczawińska, pełniąca funkcję prezesa organizacji.
– Mimo wielu trudności, z którymi się zderzamy, możliwe jest traktowanie naszego zawodu jako misji i wykonywanie go z pasją – podkreśla.

Co? Gdzie? Kiedy?



