W piątek przed Niedzielą Miłosierdzia 1947 r. jezuita o. Władysław Lohn spowiadał oczekującego na egzekucję byłego komendanta KL Auschwitz Rudolfa Hössa.

„Największego mordercę, jaki kiedykolwiek chodził po świecie” – jak nazwał Hössa amerykański psycholog Gustaw Gilbert, który badał go w Norymberdze, o. Lohn znał osobiście. Rozmawiali ze sobą siedem lat wcześniej w Auschwitz. Jezuita pojechał do obozu, by pomóc więzionym tam przez Niemców współbraciom. Wtedy jego misja się nie powiodła. 10 kwietnia w więzieniu w Wadowicach spotkali się po raz drugi.
Wyjazd prowincjała jezuitów do Auschwitz we wrześniu 1940 r. nie był wyrazem brawury, lecz troski o ludzi, których był przełożonym, i odwagi, którą wynosi się z domu i wymadla na kolanach. Władysław Lohn pochodził z rodziny chłopskiej, z Gorzkowa koło Bochni. Rodzina jego ojca przybyła na te tereny w okolicach 1784 r. wraz z ok. 140 tys. osadników, w ramach przeprowadzonej przez cesarza Józefa II akcji osadzania ludności niemieckojęzycznej w Galicji i germanizacji tych ziem. Akcji równie kosztownej, co chybionej. Sto lat później ich potomek Jan Lohn, wójt Gorzkowa, wychowywał swoich synów na polskich patriotów. Wszystkich dobrze wykształcił. Andrzej został profesorem krakowskiego gimnazjum, Tomasz – nauczycielem szkoły powszechnej w Bochni, Stanisław walczył w Legionach Polskich o niepodległość, a potem był urzędnikiem, Władysław zaś został jezuitą.
MAPA ŻYCIA
Rodzice wysłali go do szkoły w Bochni, co było najlepszym wyborem, bo na poziomie elementarnym szkoły w miastach miały znacznie wyższy poziom nauczania. Gimnazjum rozpoczął w Krakowie, a skończył w Chyrowie, bo mając niespełna 15 lat, wstąpił do zakonu. Studiował filozofię i teologię, a w 1917 r. przyjął święcenia kapłańskie. Na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie odbył studia doktoranckie z teologii fundamentalnej i dogmatycznej. Przez rok pracował wśród francuskiej Polonii, gdy w Paray-le-Monial robił kurs z prawa zakonnego. Potem był wykładowcą teologii w Krakowie, na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i w Collegium Bobolanum w Lublinie, którego był pierwszym rektorem. Zgłębiał kwestie chrystologiczne i tajemnicę Trójcy Świętej, pisał książki, publikował teksty w pismach naukowych.
W 1935 r. został prowincjałem Prowincji Małopolskiej Towarzystwa Jezusowego. Pod skrzydła dostał pół tysiąca jezuitów. Wizytował domy prowincji od Tarnopola, Lwowa i Stanisławowa po Rudę Śląską, Cieszyn i Zakopane. Interesowało go wszystko, co wiązało się z życiem wspólnoty, a potem każda z nich otrzymywała od niego przeróżne zalecenia. W Starej Wsi zakazał okresowo jazdy na sankach i nartach, w krakowskim kolegium – zalecał milczenie między wykładami, w innych domach – regularny tryb życia albo większą dbałość o porządek w kościele. Przeprowadzał skomplikowany podział jezuickiego wydawnictwa na część krakowską i warszawską, dokończył budowę domu rekolekcyjnego w Częstochowie.
POTEM WYBUCHŁA WOJNA
Hitler nakazał, by Polacy byli utrzymywani „w spokoju, głupocie i ciemnocie”. Jako przyszłej sile roboczej państwa niemieckiego miała im wystarczyć umiejętność czytania i pisania. Tajne nauczanie stało się niezwykle ważną formą oporu i samoobrony wobec okupanta. Ojciec Lohn jesienią 1939 r. zainicjował u jezuitów w Starej Wsi nauczanie na poziomie szkoły średniej, a zaraz potem uruchomił tajne wykłady z teologii i filozofii w Nowym Sączu i Starej Wsi.
W ramach akcji eksterminacji elit intelektualnych Krakowa 10 listopada 1939 r. Niemcy aresztowali 25 jezuitów. Przetrzymywano ich w więzieniu przy ul. Montelupich, potem przewieziono do karnego obozu pracy w Nowym Wiśniczu, a stamtąd w czerwcu 1940 r. do nowo powstałego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Na początku września dwóch z nich już nie żyło.
Ojciec Lohn pojechał do Auschwitz, by wesprzeć współbraci. Wszedł na teren obozu przez dziurę w ogrodzeniu. Został zatrzymany i doprowadzony do komendanta, którym od maja był Rudolf Höss. „Zapłata” – pewno tak Höss zapamiętał jezuitę, bo tyle znaczy nazwisko „Lohn” po niemiecku, w języku, którym prowincjał biegle się posługiwał. Nie mógł wiedzieć, że rozmawia z apostatą, kryminalistą skazanym za zabicie w okrutny sposób człowieka, którego nawet chciał pogrzebać żywcem, sadystą, który w Dachau osobiście strzałem w głowę dobijał skazańców. Niewiedza czasem przynosi spokój. Po chwili rozmowy Höss osobiście odprowadził go do bramy.
Zakonnik wrócił do Krakowa, gdy jego współbrat Józef Andrasz, spowiednik s. Faustyny Kowalskiej, w marcu 1943 r. zainicjował w kaplicy sióstr Matki Bożej Miłosierdzia nabożeństwa ku czci miłosierdzia Bożego. W dniu poświęcenia obrazu Jezusa Miłosiernego autorstwa Adolfa Hyły jedną z pierwszych Mszy odprawił o. Władysław. Po zakończeniu wojny i zmianie granic Polski ewakuował jezuitów z domów zakonnych na Kresach, a od niemieckich jezuitów pozyskiwał domy na Śląsku oraz trzy kościoły we Wrocławiu. Utworzył gimnazja w Katowicach i Ścinawce Średniej. Na początku 1947 r. zrezygnował z funkcji prowincjała i zaczął pracę w Wydawnictwie Apostolstwa Modlitwy.
JAKI BÓG, TAKIE OWCE
Höss w 1947 r. był życiowym bankrutem. Jego bóg, Hitler, popełnił samobójstwo, religia – narodowy socjalizm – została uznana za organizację przestępczą. On sam wciąż był ich lojalnym wyznawcą, gdy składał zeznania przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, podczas rozmów z psychologiem i psychiatrą, w pisanej w więzieniu w Warszawie autobiografii, w zeznaniach przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w Warszawie. Funkcjonował jak ktoś, komu amputowano sumienie. Nie okazywał skruchy, opowiadał rzeczowo. Samo przypomnienie niektórych jego metod zabijania jest trudne. Zagłodzenie w bunkrze, choć często wykorzystywane, było czasochłonne, masowe rozstrzeliwanie ludzi, rozebranych do naga i ze związanymi z tyłu rękami, jego zdaniem stanowiło „zbyt duże obciążenie psychiczne dla esesmanów”, wymyślił więc komory gazowe i krematoria, obsługiwane przez samych więźniów. Tony pochodzących z nich ludzkich popiołów wysypywano do okolicznych rzek i stawów rybnych, do użyźniania pól i w ogrodzie Hössów, rozkruszonymi ludzkimi kośćmi utwardzano drogi. Pierwszego zagazowania 600 więźniów cyklonem B dopilnował sam Höss; z efektu był zadowolony. Czasy jego rządów w Auschwitz określane są mianem „zła doskonałego”.
Przemiana Hössa dokonała się w Polsce. Przed śmiercią napisał: „Dopiero w polskich więzieniach poznałem, co to jest człowieczeństwo. Mimo wszystkiego, co się stało, traktowano mnie po ludzku”.
BEZ WYJĄTKU
Kiedy 10 kwietnia o. Lohn przyjechał do wadowickiego więzienia, tym razem wiedział, kogo spotka. Höss poprosił o spotkanie z księdzem, ale żaden z karmelitów z klasztoru sąsiadującego z więzieniem nie znał wystarczająco dobrze języka niemieckiego. Ponoć sam Höss miał zasugerować o. Lohna. Przez kilka godzin rozmawiali. Höss najpierw złożył wyznanie wiary, potem się wyspowiadał, otrzymał rozgrzeszenie, następnego dnia przyjął z rąk o. Władysława wiatyk. Obecny przy tym Karol Leń, kościelny, mówił, że podczas przyjmowania Komunii Höss płakał. W oświadczeniu napisanym przed śmiercią przyznał, że dopuścił się zbrodni ludobójstwa i że musi za to ponieść odpowiedzialność. „Oby mi Bóg wybaczył kiedyś moje postępowanie” – napisał. Został powieszony w Auschwitz.
Ojciec Lohn nigdy nie streścił ich rozmowy, czasem tylko o niej wspominał. Dużo tekstów opublikował w „Posłańcu Serca Jezusowego”. W jednym z nich napisał o miłości Pana Jezusa do ludzi, która „przewyższała choćby najidealniejszą, choćby tylko dlatego, że była najzupełniej bezinteresowna i obejmowała wszystkich ludzi bez wyjątku i bez względu na to, czy zasługiwali na nią, czy nie”.