Odrzucenie tradycyjnych autorytetów otwiera próżnię, w którą wdzierają się uzurpatorzy. Tak spełnia się „społeczeństwo otwarte”. - mówi Bronisław Wildstein, pisarz i publicysta, w rozmowie z Piotrem Kościńskim

Czy potrzebne są nam autorytety?
Bez autorytetów nie jesteśmy w stanie funkcjonować, bo nasze indywidualne umiejętności i wiedza są ograniczone. Musimy polegać na tych, którzy są kompetentni w określonych dziedzinach. Ale trzeba pamiętać, że autorytety w jednej sferze wcale nie muszą nimi być w innej. Świetny matematyk może być ignorantem w biologii, nie mówiąc już o polityce. Mamy jednak tendencję do patrzenia integralnego – uważamy zazwyczaj, że jeśli ktoś jest kompetentny w jednych sprawach, to powinien taki być i w innych. A przecież także najwięksi naukowcy mylili się nawet w swoich domenach.
Dodatkowo ten, kto ma siłę, pieniądze i wpływ na środki masowego przekazu, ma moc budowania autorytetów. Może je kreować i niszczyć. Znamy współcześnie wiele przypadków dewastowania publicznego wizerunku wybitnych ludzi, którzy byli przeszkodą dla dominujących środowisk.
Kilka lat temu z badań wynikało, że w Polsce blisko połowa respondentów nie może wskazać żadnego autorytetu, a ci, których określano jako autorytet, uzyskiwali co najwyżej 3 proc. głosów. Dlaczego tak się dzieje?
Znajdujemy się w trakcie wojny, czy raczej rewolucji cywilizacyjnej. Ci, którzy usiłują tę rewolucję przeprowadzić, chcą zdezawuować dotychczasowe autorytety i zastąpić je nowymi. W tej sytuacji ludzie są zagubieni, czują, że ich zaufanie jest wykorzystywane, i przestają wierzyć w autorytety.
Wciąż jednak panują bardzo pozytywne opinie o Janie Pawle II, i to mimo że już po śmierci spadła na niego fala krytyki. To nasz ostatni wielki autorytet?
To wyjątkowy przykład tego, o czym już wspomniałem. Przeciw Janowi Pawłowi II podjęto zorkiestrowaną kampanię mającą go zdyskredytować. Dążono do wytworzenia przekonania, że Kościół katolicki jest gangiem pedofili, a papież, który przecież jako pierwszy kwestię pedofilii podniósł i z nią walczył – tych pedofili chronił. Owszem, pokazywano autentyczne, przerażające przypadki, ale ich generalizacja była nieuprawniona. W przypadku kleru pedofilia musi bardziej szokować, ale kapłani to przecież zwyczajni, ułomni ludzie. W filmach telewizyjnych – bo to one wywoływały największe emocje – stosowano różne metody manipulacji, w tym tzw. montaż intelektualny, wymyślony przez sowieckiego reżysera Siergieja Eisensteina, polegający na zestawianiu obrazów, aby uzyskać założone przez twórcę wrażenie, które logicznie wcale z nich nie wypływa. Trwała wielka kampania, której – jak zwykle – większość jej uczestników była nieświadoma.
Czy Jan Paweł II był naszym ostatnim wielkim autorytetem? Nie przypuszczam, aby można znaleźć kogoś, kto by mu sprostał. Dodatkowo Polska jest podzielona i trudno wręcz wyobrazić sobie kogoś, kto potrafiłby nas połączyć. To sytuacja powszechna we współczesnym świecie.
Wypada więc zadać pytanie, dlaczego tej rewolucji cywilizacyjnej nie potrafią się przeciwstawić ugrupowania konserwatywne czy szeroko rozumiana prawica.
Klasyczne partie prawicowe zostały w całości „skolonizowane” przez liberalną lewicę. Ten sam proces zaczął transformować republikanów w Stanach Zjednoczonych, a zatrzymał go Donald Trump, który z zewnątrz niejako „zdobył” tę partię. Do tradycyjnych idei odwołują się nowe ruchy, piętnowane jako populistyczne i niszczone przez przemożną siłę dominującej oligarchii, które z tego powodu nie są szczególnie silne. Liberalna lewica ma bez porównania większe możliwości. Kontroluje większość ośrodków opiniotwórczych i mediów, które wskazują ogółowi, kto winien być autorytetem. Bo niby w jaki sposób zwykły odbiorca mógłby się rozeznać w masie zalewających go informacji i propozycji intelektualnych?
Dziś w Polsce dominacja tego liberalno-lewicowego nurtu w mediach i ośrodkach opiniotwórczych jest przygniatająca. Przy wszystkich niedociągnięciach telewizji publicznej za poprzedniego rządu propagowała ona inne, bardziej konserwatywne wzorce i wprowadzała choćby na małą skalę pluralizm do życia publicznego, za co była znienawidzona. Dziś tego nie ma. Lewicowe stały się niemal wszystkie uniwersytety czy ośrodki opiniotwórcze.
Kultura też wpływa na kształtowanie postaw i widzenie autorytetów?
Oczywiście. To ona propaguje modele życia jednostkowego i zbiorowego, lansuje dziś radykalnie odmienne od tradycyjnych postawy np. w sferze erotycznej i generalnie indywidualistyczny projekt egzystencji, który zwłaszcza przez młodych ludzi traktowany jest jako wzorzec. Zwłaszcza że w krótkiej perspektywie jest on łatwy i wygodny. Nawet w Polsce trudno znaleźć np. film pozytywnie ukazujący Kościół czy środowiska patriotyczne. Oglądamy karykatury.
A może winne są media społecznościowe? Dziś dla milionów ludzi ważni są celebryci, często „znani z tego, że są znani”. I wcale nie trzeba, by głosili coś znaczącego.
Ale opinie tych celebrytów coś przecież znaczą. Ich publiczność do pewnego stopnia wierzy im, bo komuś wierzyć musi, a chociaż żyjemy w świecie prześmiewczego dystansu, to powtarzanie na masową skalę obiegowych „poprawnych” frazesów kształtuje opinię publiczną. A oni to robią i tym wpływają na społeczeństwo. Influencerzy imponują, a więc stanowią jakiś wzór do naśladowania.
Przeraża degradacja kultury egalitarnej, „demokratycznej”. Demokracja ma zastosowanie wyłącznie w polityce. Krytyk demokracji, jakim był Platon, wskazywał jednak, jak mechanizmy polityczne przekładają się na widzenie całości życia. Bo czym jest demokracja? W największym skrócie – to prawo ludzi do wyłaniania swoich przedstawicieli, którzy mają przez jakiś czas rządzić w ich interesie. Wybierani są politycy, ale nie prawda, dobro czy piękno. Na nie się nie głosuje. Często jednak, wybierając przedstawicieli, mylimy to z prawem do wyboru wartości czy porządku moralnego, co kreuje podstawową konfuzję naszych czasów.
Jest też jeszcze inna kwestia, charakterystyczna dla współczesnego świata. Gdy chcę się czegoś dowiedzieć, sprawdzam to w wyszukiwarce w smartfonie. A ona podsuwa mi uporczywie nazwisko jakiegoś celebryty. Człowiek ten jest nikim, ale zarazem pozostaje osobą rozpoznawalną. Czyli jakiś algorytm w moim smartfonie chce mnie przekonać do kogoś, o kim w innym przypadku bym nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Niestety, wielu młodych ludzi swoją wiedzę o świecie czerpie wyłącznie z podobnych algorytmów. Odpowiednio zaprojektowany robot może wykreować autorytet.
Czy na zanik autorytetów może mieć wpływ idea „społeczeństwa otwartego”, opisana przez Karla Poppera i mająca swych zwolenników także dziś? Popper chyba obawiał się autorytetów…
To proces, który wyłaniał się z liberalnej kultury. Już Immanuel Kant w 1784 r. pisał: „Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletniości, w którą popadł z własnej winy”. Jego zdaniem wcześniej prowadzili nas przewodnicy, a powinna prowadzić wyłącznie siła własnego rozumu. Innymi słowy: autorytety są nie tylko zbędne, ale szkodliwe. Nowoczesność pokazała jednak, że człowiek nie pozbył się przewodników, a tylko jednych zastąpił drugimi, zwykle bardziej arbitralnymi i bezwzględnymi. W liberalizmie wolność zostaje zredukowana wyłącznie do swojego negatywnego aspektu, tzn. wolności „od”. Od nakazów, zakazów, presji. Kanoniczny temu wyraz dał Isaiah Berlin w „Dwóch koncepcjach wolności”. Tyle że taka wersja wolności pozbawiona pozytywnej komponenty, czyli osadzonej w kulturze wolności „do” – do tworzenia wspólnego świata – czyni człowieka bezbronnym tak wobec popędów, jak i manipulacji ze strony silniejszych ośrodków. Odrzucenie tradycyjnych autorytetów otwiera próżnię, w którą wdzierają się uzurpatorzy. Tak spełnia się „społeczeństwo otwarte”.
Czego możemy się spodziewać za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat? Odkryjemy kogoś niezwykle znaczącego i będziemy go słuchać – czy też zamkniemy się w swoich „bańkach”, słuchając jedynie osób bliskich nam ideowo?
Dopóki trwa wojna cywilizacyjna, walczące strony będą prezentowały przeciwstawne autorytety. Jedni wskażą filozofa Ryszarda Legutkę, dla drugich filozofem będzie Zygmunt Bauman. Pogodzić się ich nie da. I tak będzie we wszystkich dziedzinach.