Więcej mówi się ostatnio o skandalach, błędach, wypaczeniach niż o samym sporcie. I to jest przerażające.

Będzie, oj, będzie trochę tego smutku! Przyznam się Państwu, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz przystępowałem do pisania z takim żalem w sercu. I z takim właśnie smutkiem. Przykre uczucia biorą się z tego, że skoki narciarskie zawsze były jedną z moich ulubionych dyscyplin sportowych. Poznałem ją, gdy naszym najlepszym zawodnikiem był Piotr Fijas, więc trudno mnie nazwać fanem „ery Małyszomanii”. Kiedy wybuchła, za jej sprawą nad Wisłą objawił się wręcz nowy sport narodowy. Właśnie wtedy, dzięki sukcesom pana Adama, Polacy oszaleli na punkcie skoków – i ten stan fascynacji trwa do dziś.
Jednak bez względu na stopień zakochania w tej dyscyplinie ostatnie dwa lata dla naszych kibiców były i są niezwykle trudne. Brak sukcesów plus brak następców wielkich mistrzów dają się boleśnie we znaki. Już taki stan rzeczy powodował napływ smutku. A jest jeszcze druga strona medalu. Również niewesoła. Od jakiegoś czasu przyjemność z oglądania rywalizacji skoczków zaczęli regularnie psuć działacze światowej federacji narciarskiej. Wprowadzenie przeliczników za wiatr było dla mnie początkiem końca. One bardzo skomplikowały rywalizację i dla przeciętnego widza uczyniły skoki niezrozumiałymi. Wiem, ta zmiana miała zapewnić większą sprawiedliwość. Przyjmuję ten argument do wiadomości, ale zdania nie zmienię. Zbyt często wyniki bywały po prostu wypaczane, a w tle takich sytuacji mimo wszystko były… wiatr oraz przeliczniki. Wystarczyło przecież, że jednego zawodnika puszczono z belki mimo kiepskich warunków, a z innym czekano nieco dłużej. Po takich wydarzeniach (a było ich na przestrzeni lat bardzo wiele) nikt mi nie musi opowiadać o rzekomej „sprawiedliwości”. Bo jej po prostu nie było.
Na to wszystko nałożyła się najnowsza afera z norweską kadrą. Ostatnie mistrzostwa świata i wydarzenia związane z kombinezonami to kropla, która przelała czarę goryczy. Straciłem resztki wiary w to, że skoki da się jeszcze lubić. Niestety, patrzę dziś na skocznie narciarskie niemal z obrzydzeniem. Mocne to słowa, lecz prawdziwe. Jest mi z tego powodu źle, smutno i niedobrze. Takie są jednak fakty. Tak czuję. Poza tym mam w głowie jeszcze więcej pesymistycznych myśli. Otóż nie mam pewności, że po skandalu z dyskwalifikacją Norwegów skoki z tego ostrego zakrętu wyjdą bez szwanku. Oszustwo, niemal na oczach wszystkich, na najważniejszej imprezie sezonu – to pokazuje, w jak złej kondycji jest cała dyscyplina. Proszę zwrócić uwagę: więcej mówi się ostatnio o skandalach, błędach, wypaczeniach niż o samym sporcie. I to jest przerażające. Podobnie jak przerażające jest to, że skoki już przeżywają wielki kryzys w Finlandii, a za chwilę podobnie może być w Norwegii. Obraz tego sportu w skali światowej jest naprawdę ponury. I nie widzę światełka, które dałoby nadzieję na szybką zmianę tej sytuacji.