Autorka przekładu „O naśladowaniu Chrystusa”, którego nagranie dołączamy do tego numeru, była twórczynią wielkiej miary, swego czasu popularną, dziś nieco zapomnianą.

Twórczość Anny Kamieńskiej – „Świętej Anny”, jak ją nazywano – obejmowała znaczny obszar gatunków i form literackich, począwszy od poezji, eseistyki, prozy artystycznej, literatury dla dzieci, książek poświęconych Biblii, którą fascynowała się od wczesnych lat, kończąc zaś na różnorodnej aktywności krytycznej i przekładowej. Przynależała do „pokolenia Kolumbów”, podobnie jak Krzysztof Kamil Baczyński czy Karol Wojtyła. Po maturze rozpoczęła studia polonistyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, po wojnie zaś ukończyła filologię klasyczną na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i Uniwersytecie Łódzkim.
ŻYCIE W CIENIU POEZJI
Poetycko debiutowała tomikiem „Wychowanie” z 1949 r., w czasach wrogich wobec autentycznej poezji, choć w tym zbiorze i kilku następnych wybrzmiewały jeszcze tony dalekie od późniejszego wrastania w tkankę Kościoła i katolickiej wizji życia, choć, wbrew deklaracji samej poetki, wyzbyte z ateistycznych akcentów. Współpracowała z różnymi czasopismami, także jako redaktorka, sporo pisała, uczestnicząc aktywnie w ówczesnym życiu literackim. Po śmierci męża Jana Śpiewaka, nie mogąc przeboleć straty, pewne ukojenie odnalazła w poezji, pisząc „Biały rękopis”. Stanowił wyraźną cezurę w jej dotychczasowej egzystencji, kierując poetkę w stronę chrześcijaństwa i religijnego stylu odnoszenia się do ludzi i świata, ofiarowując bycie ponad potęgą rozpaczy, wszak nieuchronność śmierci nie czyni z człowieka cienia nicości.
Odtąd stała się gorliwą wyznawczynią Ewangelii, mimo że tę jej postawę charakteryzowała podskórna ciemność, świadomość, że dopiero doświadczany ból wprowadza w duchową sferę Niepoznawalnego. W drugiej połowie lat 70. związała się opozycją solidarnościową, reagując na gwałtowne zmiany dotykające polskie społeczeństwo, coraz śmielej sprzeciwiające się rządom komunistycznego bezprawia i „opiece” sowieckich mocodawców. Wówczas podczas jednego z Tygodni Kultury Chrześcijańskiej w Warszawie organizowanych przez ks. Wiesława Niewęgłowskiego osobiście poznałem poetkę, która przy kolejnych naszych spotkaniach dawała do zrozumienia, że w literaturze nie należy oddzielać emocji poetyckiej od emocji życia, będącego największą – drugą po Bogu – tajemnicą. Zresztą traktowała codzienność jako formę niezwyczajnego szczęścia, a obowiązki żony i matki stawiała niezwykle wysoko, przekonując, trochę przekornie, że pisarstwo to jedynie ważny dodatek do tych podstawowych zadań.
Lubiła ludzi, wspomagała potrzebujących, zwłaszcza skupionych w kręgu Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Widywałem ją często w siedzibie tej instytucji na Krakowskim Przedmieściu, zawsze o coś lub kogoś zatroskaną, zabiegającą o sprawy innych, współodczuwającą z nimi trudne doświadczenia, jakich wówczas nie brakowało. Związała się przyjaźnią z ks. Janem Twardowskim, który zadedykował jej po śmierci Jana Śpiewaka swój bodaj najsławniejszy wiersz „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” z 1971 r. i z którym prowadziła długie, dotyczące sekretów życia duchowego, rozmowy. Nie mniej istotne więzy połączyły ją ze środowiskiem poznańskiego wydawnictwa W drodze kierowanego przez o. Marcina Babraja i w ogóle z dominikanami, zwłaszcza z o. Jackiem Salijem.
GŁÓD MIŁOŚCI I LITURGII
Między innymi i z tej racji w Kościele katolickim Kamieńska mogła odczuwać impulsy sprzyjające walce z dojmującym cierpieniem, pielęgnowała potrzebę dostrzegania samotności w orbicie Bożej łaski, samo zaś życie jako dar i drogę do zbawienia. Warto podkreślić jej głód liturgii, streszczającej w sobie całą substancję wiary. Stykamy się przecież, powtarzała, z prawdomównym słowem Boga. Warto temu słowu zaufać, starać się żyć w jego świetle, a więc uprzytomnić sobie, że dokonuje się ofiara. Bóg zniżył się do poziomu przygodnej ograniczoności, wszedł w ten wymiar istnienia i rozumienia. Wypełnił i uświęcił ludzki czas i przestrzeń. Umysł cichnie wobec ogromu tej tajemnicy, serce jednak żarzy się coraz jaśniej, coraz goręcej.
W drugiej połowie lat 70. zapewne i o tych kwestiach dyskutowała Kamieńska ze swoją koleżanką ze Stowarzyszenia Martą Tomaszewską, także zajmującą się twórczością dla dzieci, pisującą również mało warte powieścidła, które – dzięki wsparciu czynników partyjnych – ukazywały się w przekładach za granicą. Poetka zwierzała się jej ze wszystkich wewnętrznych rozterek, rodzinnych kłopotów, opowiadała o swoich kontaktach z osobami podziemnego obiegu kulturowego, zaangażowaniu synów Janka i Pawła w działalność opozycyjną, zdradzała plany pisarskie, nieświadoma, jak większość z nas, przynależnych do wspólnoty warszawskich pisarzy, że jest ona agentką Służby Bezpieczeństwa. Do jej obowiązków należało fabrykowanie donosów zawierających treść owych rozmów na biurka urzędników morderczej formacji polityczno-represyjnej. W ten sposób próbowała zazdrośnie podkopywać ducha twórczego swej, jak mówiła, najserdeczniejszej przyjaciółki, za radą mocodawców niejako rozbić jej pisarską osobowość.
POETKA KATOLICKA
Kamieńska, choć znalazła się na czarnej liście twórców, podobnie jak Barbara Sadowska czy na Węgrzech Béla Hamvas, nie utraciła artystycznego ducha i kreatywnej mocy. Zaczęto ją uważać za pisarkę katolicką i religijną, ze wszystkimi konsekwencjami takiego nazewnictwa. Jakie zatem przejawy katolickości odnajdujemy w pisanych przez nią książkach? Przede wszystkim zwarty światopogląd wprost wywiedziony z chrześcijańskich pryncypiów dogmatycznych i etycznych, z fundamentalnego wydarzenia, jakim stał się fakt Wcielenia i Zmartwychwstania, oraz z antropologii ujmującej człowieka jako byt stworzony na Boży obraz i Boże podobieństwo, dynamiczny, wolny, nawiązujący relację z Trójjedynym Stwórcą, któremu oddaje on chwałę i cześć w kulcie oraz konfesyjnie motywowanych decyzjach egzystencjalnych.
Poezja w tym przypadku ma trudną do zlekceważenia funkcję, mianowicie wspiera w drodze ku ostatecznemu ocaleniu, wysłużonemu przez Jezusa podczas agonii drogi krzyżowej. Naturalnie nie zastępuje modlitwy ani liturgii, podprowadza natomiast pod sam próg doświadczenia religijnego. Po jego przekroczeniu spotykamy żywioł zaufania, wierności Temu, kogo próbujemy kochać i naśladować. Akt ten w pewnych sytuacjach może zyskiwać wymiar mistycznej z Nim jedności. Konsekwencją wskazanej postawy okazuje się odarcie języka poetyckiego z wszelkiej ozdobności, barokowej wybujałości na rzecz skupionego wersu, niekiedy tylko do jednego czy kilku słów, do maksymalnego skrótu.
Tę cisza wiersza, swoisty element „naddany” przekraczający znaczenie słów, Kamieńska traktowała jak modlitwę poezji. Zapisywała milczenie, nagłe odruchy serca w chwili ekstatycznego uniesienia za pomocą minimalizacji języka, co wcale nie sugerowało porzucenia samego pisania, raczej bywało zachętą do umniejszenia wyobraźni na rzecz konkretu, wejścia w bogactwo rzeczywistości, która musi być źródłowym miejscem uosabiania się decyzji poetyckich. Ufając ludziom, zwierzętom, ptakom, zjawiskom rzeczy niczego nie wymyślała, gdyż to realny świat daje szansę na zobaczenie niewidzialnego.
Trzeba tylko stale przekraczać jego migotliwą skórę, czyli warstwę pychy, egoizmu, zapatrzenia w siłę techniki i różnorodnej ludzkiej kreatywności. Wieczna Prawda, Dobro i Piękno sytuują nas bowiem w bliskości Boga, który wciąż się ukrywa w swej istocie, ale jest blisko w sakramentalnej posłudze Kościoła, w eucharystycznej tajemnicy chleba i wina. Dopóki więc zamieszkujemy w ziemskich krajobrazach, powinniśmy – postulowała Kamieńska – dążyć do świętości, odkrywać wieczność w skrawkach codziennych przeżyć, dawać świadectwo prawdzie o sobie i o innych osobach (szerzej: o kulturze) i nie zapominać o medytacji nad śmiercią, jako że każdego z nas czeka ciężkie otwieranie niebios oraz szansa zdobycia Królestwa niebieskiego. Poetka zmarła w maju 1986 r., ale żyje z Bogiem i tymi, których ukochała, jak też w sercach wielu czytelników i wielbicieli jej pisarstwa.