Coraz rzadziej w Polsce można usłyszeć przypomnienie o godnych i skromnych strojach obowiązujących w świątyni. Powodów częstego milczenia w tej sprawie jest wiele. Zacznijmy od tego, że niekonsekwencją jest upominanie się u wiernych o godny strój w kościele, jeśli sam duszpasterz przychodzi tam ubrany „nieregulaminowo”. Kolejna sprawa to malejąca frekwencja na Mszach Świętych, która może być pretekstem do niestawiania ludziom jakichkolwiek wymagań, „żeby i oni nie przestali przychodzić”. Ale zdarzają się i mocniejsze argumenty.
Aż do Nuncjatury Apostolskiej raczył ktoś wnieść na mnie skargę za przypominanie o godnym stroju. Ilekroć bowiem mam szansę, tylekroć na zakończenie liturgii dodaję z uśmiechem: „Wszystkim chłopcom powyżej lat 13 bardzo dziękuję za przychodzenie na Mszę Świętą w długich porciętach”. Umowną granicę 13 lat wziąłem od Żydów, bo to u nich wiek bar micwy, czyli wejścia w religijną dorosłość. Na szczęście wychowany w gorącej Italii nuncjusz pamięta, że w Rzymie nikt w kusym stroju do tamtejszych bazylik nie zostanie wpuszczony. Taki jest ogólny standard. O godny strój w synagogach i przed Ścianą Płaczu bezkompromisowo dbają Żydzi w upalnej Jerozolimie i muzułmanie na zwrotnikowym Bliskim Wschodzie. Dlaczego zatem u nas przypominanie o godnym stroju w miejscu świętym wywołuje czasem niezrozumienie? Czy nie jest to oznaką utraty wiary i poczucia sacrum? Nie wolno nam o tym milczeć, dlatego piszemy.
Na gorąco dzielę się także refleksjami po procesji Bożego Ciała. W tym roku uczestniczyłem w niej w Gdańsku. Orszak ruszył z bazyliki Mariackiej, szedł m.in. Długim Targiem, obok Dworu Artusa, w kierunku kościoła św. Brygidy. Ołtarze ustawiono na stopniach Ratusza Głównego Miasta, przed siedzibą Rzemiosła Gdańskiego i przy dominikańskiej bazylice św. Mikołaja. Zapowiadało się dostojnie i godnie. Ale oczekiwany czar prysł, kiedy kilkusetosobowy pochód z Najświętszym Sakramentem zaczął się przeciskać zabytkowymi uliczkami pełnymi turystów i imprezowiczów. Uczestnicy procesji musieli czasem klękać między stolikami piwnych ogródków, przy których zasiadali konsumenci trunku, dystansujący się od czegoś, co w ich oczach było rodzajem rekonstrukcji historycznej.
Stąd moje pytanie, które dotyczy pewnie wszystkich wielkich miast: Czy warto na siłę trzymać się historycznych tradycji? Czy centralne procesje przenieść do nowych dzielnic, gdzie dzisiaj faktycznie mieszkają i pracują zwyczajni ludzie? Zabytkowe stare miasta stały się centrami turystyki i rozrywki. Przestały być miejscami, gdzie toczy się codzienne życie. A przecież wejście z Eucharystią w codzienność jest sensem tej procesji. Nie chodzi o dezercję czy kapitulację, tylko o dobrze pojęte aggiornamento.
Na koniec jeszcze jedna gorąca potrzeba. Przeżywamy 25. rocznicę najdłuższej pielgrzymki św. Jana Pawła II do Polski. Papież odwiedził w tym czasie Gdańsk, Sopot, Pelplin, Elbląg, Licheń, Bydgoszcz, Toruń, Ełk, Wigry, Siedlce, Drohiczyn, Warszawę, Sandomierz, Zamość, Radzymin, Łowicz, Sosnowiec, Kraków, Stary Sącz, Wadowice, Gliwice i Częstochowę. Wygłosił kilkadziesiąt kazań i przemówień, w tym historyczne w polskim parlamencie. Oklaskiwali je zgodnie politycy od prawa do lewa.
Stary już i schorowany wikariusz Chrystusa przyjechał tym razem z przesłaniem „Bóg jest miłością”. Tą miłością on sam promieniował. Dziękował Bogu i ludziom za wszystko, co dobrego stało się w jego życiu i w naszej ojczyźnie w minionym wieku. Ale zostawił też ważne wskazania na przyszłość. I w tym jest właśnie sedno sprawy: żebyśmy dzisiaj nie zatrzymali się na samym tylko wspominaniu papieża i tamtej jego pielgrzymki, ale żebyśmy podjęli się odczytania na nowo, aktualizacji i wprowadzania w życie tego, co nie przestaje być papieskim przesłaniem do Polaków. Do katolików zaś w Polsce szczególnie.