29 kwietnia
poniedziałek
Rity, Katarzyny, Boguslawa
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Jak chlubić się krzyżem

Ocena: 4.8
464

Tego, jak można chlubić się krzyżem, nie wyjaśnił mi żaden profesor teologii. Zrobili to Gosia i Marek w dniu swoich zaręczyn.

fot. xhz

Kłopot z krzyżem mieli już pierwsi chrześcijanie. Przynajmniej dopóki krzyż był wciąż w użyciu jako narzędzie kaźni. W imperium rzymskim jeszcze przez trzy stulecia po śmierci Chrystusa skazywano na ukrzyżowanie największych przestępców. Zwłaszcza buntowników i tych, którzy dopuszczali się najcięższych występków przeciwko cezarowi i państwu.

 


SZUBIENICA STAROŻYTNOŚCI

Na krzyżu umierali głównie niewolnicy i ci, którzy nie mogli się wylegitymować obywatelstwem rzymskim. Bo obywatele rzymscy nie tylko mogli odwołać się do cezara, ale też w przypadku wyroku skazującego mieli prawo do „godnej” śmierci przez ścięcie mieczem. Śmierć przychodziła wtedy szybko. Tymczasem konanie na krzyżu mogło się przedłużać nawet do kilku
dni. Towarzyszyło mu krańcowe
upokorzenie skazańców, których przed przybiciem do krzyża rozbierano do naga. Kobiety, dla „przyzwoitości publicznej”, krzyżowano twarzą do krzyża. Egzekucje wykonywano w miejscach widocznych i uczęszczanych. Osiągano przez to podwójny efekt: odstraszanie innych przed wchodzeniem w konflikt z prawem i zwiększenie cierpień moralnych zadawanych skazańcom i ich krewnym.

Może dlatego wśród najstarszych przedstawień chrześcijańskich nie ma Chrystusa na krzyżu. Trzeba było na to wielu lat, aż do uzyskania przez chrześcijan wolności wyznawania wiary i zaniechania używania krzyża jako szubienicy. Początkowo wykonywano jednak sam znak krzyża, bez umieszczania na nim Chrystusa. Chrześcijanie kreślili ten znak w milczeniu na swoich czołach i piersiach przed rozpoczęciem podróży albo ważnego zadania. Cesarz Konstantyn Wielki po proroczym śnie nakazał umieścić znak krzyża na swoich sztandarach przed decydującą bitwą z Maksencjuszem. Kilka lat później matka cesarza św. Helena w cudowny sposób odnalazła w Jerozolimie krzyż Chrystusa, dla którego w Rzymie wybudowano bazylikę.

Zanim zaczęto przedstawiać Chrystusa na krzyżu, upłynęły kolejne dwa stulecia. Te pierwsze krzyże bardziej przypominały tron, z którego Chrystus królował, niż miejsce Jego cierpienia i śmierci. Dopiero późne średniowiecze przyniosło bardziej realistyczne przedstawienia męki i śmierci Chrystusa, a w kolejnych epokach artyści coraz bardziej przejmująco odtwarzali w swoich dziełach grozę ukrzyżowania. Było to wyrazem i narzędziem upowszechniania bogatej duchowości pasyjnej. Stawianie ludziom przed oczy ogromu cierpień Chrystusa uzmysławiało im cenę zbawienia i skłaniało ich do pokuty za grzechy.

 


DOWÓD WYSTĘPKÓW

Kontemplowanie obrazów Chrystusa Ukrzyżowanego łączyło się ze wzmożonym poczuciem winy. Bo przecież Chrystus umarł za nasze grzechy. Gdyby nie one, być może nie potrzeba by było aż tylu cierpień Zbawiciela? Kaznodzieje podkreślali, że to nasze grzechy, a nie Żydzi czy Rzymianie przybili Jezusa do krzyża. Tak więc krzyż stał się pośrednio dowodem naszych występków. Pod krzyżem wypadało stawać w pokorze i zawstydzeniu. Tylko gdzie tu miejsce na chlubienie się krzyżem?

Owszem, jest miejsce na szacunek, bo został skropiony Krwią Chrystusa, bo na nim dokonało się nasze zbawienie, bo jest dla nas bramą do życia wiecznego – swego rodzaju wejściem awaryjnym po grzechu pierworodnym. Ale czy można obnosić się z krzyżem jak medalem za odwagę, skoro jest odpowiedzią na naszą niewierność i tchórzostwo? Jak w tym kontekście rozumieć słowa św. Pawła: „Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6, 14). Przecież w Starym Testamencie, który św. Paweł znał i cytował, napisano: „Bo wiszący (na drzewie) jest przeklęty przez Boga” (Pwt 21, 23.)

Wątpliwości co do sensu chlubienia się krzyżem rosną w kontakcie ze współczesnym światem, który ceni konsumpcję, sukces i dobre samopoczucie. Nowocześni rodzice coraz częściej mają zastrzeżenia, że widok Chrystusa na krzyżu może wywoływać u dzieci i młodzieży traumę. Z innej strony możemy się spotkać z pytaniami w rodzaju: „Czy czciłbyś szubienicę, na której by powieszono kogoś ci bliskiego?”.

 


W MIŁOŚCI I WIERNOŚCI

Odpowiedź na te pytania przyszła mi z najmniej oczekiwanej strony. Byłem wówczas duszpasterzem akademickim. Odwiedzili mnie Gosia i Marek – moi studenci. Byli szczęśliwi jak skowronki. Chcieli się ze mną podzielić czymś dla nich bardzo ważnym i chyba liczyli na to, że sam zgadnę, co się między nimi zadziało. Gosia siadła naprzeciw mnie, kładąc ostentacyjnie na swoich kolanach prawą rękę na lewej. Robiła wszystko, żebym na jej palcu zauważył pierścionek.

Nie chodziło o sam pierścionek, tylko o to, że Marek właśnie się jej oświadczył. Wybrał właśnie ją z tysięcy dziewczyn. Zaręczył się z nią! To znaczy, że chce ją poślubić na zawsze. Ona zaś nie miała zamiaru ukrywać, że o tym marzyła. Ten pierścionek na jej palcu był widocznym potwierdzeniem miłości, którą została obdarowana, dlatego się nim chlubiła. Wtedy właśnie zrozumiałem to, czego dotąd nie mogłem pojąć.

Krzyż Chrystusa to coś więcej niż narzędzie Jego śmierci. To przede wszystkim ostateczne potwierdzenie Jego miłości do człowieka: „Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, 1). Jego śmierć nie była sprawą nieszczęśliwego przypadku. Jej ostateczną przyczyną nie była zdrada Judasza, manipulacje Sanhedrynu ani tchórzostwo Piłata. Chrystus świadomie się na tę śmierć ofiarował. Po to zstąpił z nieba i stał się człowiekiem.

Sporo racji mają ci, którzy twierdzą, że dla nas „Bóg oszalał z miłości”. Jego krzyż jest czymś więcej niż znakiem zaręczyn. Jest pieczęcią zaślubin Boga z człowiekiem we Krwi Chrystusa. Dlatego nie czcimy żadnego innego krzyża, tylko ten jedyny, na którym umarł Chrystus. Tylko ten, który jest potwierdzeniem Bożej miłości.

 


ZNAK PRZYMIERZA

Głębię słów o chlubieniu się krzyżem Chrystusa wzmacnia świadomość, że ich pierwszymi adresatami byli chrześcijanie pochodzenia żydowskiego w Azji Mniejszej i ci z tamtejszych pogan, którym wmawiano, że muszą zachowywać wszystkie żydowskie zwyczaje, jeśli chcą być zbawieni. Autorem tych słów jest zaś nawrócony na chrześcijaństwo były rabin z radykalnego stronnictwa faryzeuszy – Szaweł, który wcześniej chlubił się doskonałym wypełnianiem żydowskiego prawa.

Znakiem wierności prawu u pobożnych Żydów były i są m.in. wspominane w Ewangelii frędzle u płaszczów, cicit (por. Pwt 22, 12), oraz filakterie, tefilin (por. Pwt 11, 18-19). Frędzle mają przypominać Żydom zawarte w Torze i obowiązujące ich 613 przykazań. Filakterie zaś, czyli skórzane szkatułki mocowane rzemieniami do czoła i lewej ręki w czasie modlitwy, zawierają fragmenty Starego Przymierza z modlitwą Szema Israel i Dekalogiem.

Sposób noszenia filakterii nawiązuje do dawnych zwyczajów semickich. Tamtejsze kobiety na lewej ręce (prawą się pracowało) i ewentualnie na głowie nosiły wszystkie posiadane kosztowności, nie rozstając się z nimi. Wynikało to m.in. stąd, że mężczyzna w każdej chwili mógł nakazać kobiecie opuścić jego dom, a wówczas nie mogła ona zabrać ze sobą niczego prócz tego, co miała na sobie. To, co miała na sobie, świadczyło o tym, ile jest warta dla swojego męża, i stanowiło jej zabezpieczenie na przyszłość.

W analogiczny sposób Żydzi noszą filakterie i inne religijne oznaki. Chlubią się przymierzem z Bogiem, które stanowi o ich wyjątkowości. Potwierdza to nawrócony niedawno ultraortodoksyjny rabin Jean-Marie Élie Setbon, który podobnie jak Szaweł z Tarsu przeszedł od obnoszenia się filakteriami jako atrybutem Starego Przymierza do chlubienia się krzyżem Chrystusa jako znakiem i pieczęcią Nowego Przymierza.

Chlubiąc się krzyżem Chrystusa, szczycimy się miłością Boga, która jest miarą naszej niezwykłej godności na tym świecie oraz poręczeniem naszej przyszłości na wieczność. Ale podobnie jak zaręczynowy pierścionek i ślubna obrączka krzyż Chrystusa jest dla nas zobowiązaniem do wierności Temu, który do końca nas umiłował.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Redaktor naczelny tygodnika "Idziemy"
henryk.zielinski@idziemy.com.pl

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 27 kwietnia

Sobota, IV Tydzień wielkanocny
Jeżeli trwacie w nauce mojej,
jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 7-14
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter