Kardynał krakowski otrzymał np. od prymasa swoisty placet na przeprowadzenie wyjątkowego Synodu Archidiecezji Krakowskiej, który angażował tysiące wiernych, także świeckich, w celu zrozumienia i lepszej realizacji postanowień Soboru Watykańskiego II. Sam prymas – nie będąc przekonanym do kultu Miłosierdzia Bożego – nie sprzeciwiał się zabiegom Karola Wojtyły na rzecz akceptacji przez Stolicę Apostolską przesłania św. Faustyny.
Kardynał Wyszyński potrafił dostrzec i docenić ewolucję poglądów abp. Wojtyły, który, jak się wyraził prymas, „był coraz bardziej pro” wobec duchowego programu Milenium, realizowanego przez prymasa. W 1967 r. podczas rekolekcji prowadzonych przez abp. Wojtyłę dla episkopatu, prymas nazwie go w swych zapiskach „najgłębszym” duchowo członkiem episkopatu. Można więc chyba powiedzieć, że prymas, sam będąc wzorem biskupa dla przyszłego papieża, także pogłębiał zaufanie i zrozumienie wobec krakowskiego hierarchy, widząc w nim – myślę że już na pewno w latach 70. – swego następcę.
Konklawe w październiku 1978 r. pokrzyżowało te jego plany i postawiło prymasa wobec zupełnie nowego wyzwania. Jego długoletni młodszy współpracownik, uczeń – jeśli chodzi o sposób sprawowania posługi biskupiej – i najbardziej prawdopodobny następca, który miał zapewnić kontynuację funkcjonowania Kościoła w Polsce, został papieżem. Stał się ojcem duchowym dla kogoś, kogo do 16 października uważał za swego patrona. Sytuacja ta po ludzku musiała być niełatwa.
Zamiana ról
Znane wspomnienie austriackiego kard. Franza Königa na temat konklawe październikowego w 1978 r. mówi o dialogu, jaki przeprowadził on z kard. Wyszyńskim, wspominając o możliwości powołania papieża z Polski. Prymas miał odpowiedzieć na tę uwagę: „Jestem już za stary!”. Historycy komentują tę wypowiedź, wynikającą z nieporozumienia, jako przejaw manii wielkości prymasa. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że była to prosta reakcja na fakt, że na kard. Wyszyńskiego padały głosy kardynałów na konklawe, zarówno na tym, jak i na poprzednich. Spokojnie można więc uznać go było za papabile. Sam jednak prymas widocznie nie miał takich ambicji, bowiem lojalnie wsparł i wspierał Jana Pawła II zarówno podczas konklawe – o czym mówił sam Ojciec Święty – jak i w następnych miesiącach.
Styl listów skierowanych przez Prymasa Tysiąclecia do papieża w latach 1978-81 – a kilka takich listów miałem okazję trzymać w ręku, gdy przeglądałem dokumentację pozostawioną przez kard. Wyszyńskiego – jasno wskazuje, że natychmiast po wyborze nowego papieża prymas postawił siebie w roli duchowego syna i podwładnego nowego papieża. Mimo że był przezeń proszony o rady, starał się swej szczególnej pozycji nie nadużywać, w żadnym drobiazgu nie poddawać w wątpliwość papieskiego autorytetu.
Tę postawę prymasa widać też w słynnym geście uwiecznionym na filmie i uchwyconym na pomniku znajdującym się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim – gdy podczas homagium kardynałów prymas starał się jak inni na klęczkach ucałować dłoń papieską, jednak został podniesiony przez papieża i objęli się w pozycji stojącej – co stało się symbolem ich wzajemnego szacunku i serdeczności zarazem.
W jednym z prywatnych listów prymasa, cytowanym w biografii kard. Wyszyńskiego przez Ewę Czaczkowską, pisał on na temat Jana Pawła II: „Wyprzedzał swoim stylem życiowym, swoim myśleniem, pracą – wszystko, co Go otaczało i wszystkich, którzy wokół Niego żyli. (...) Jan Paweł II mało zawdzięcza otoczeniu, bo je przerastał pod każdym względem”.
Młodszy współpracownik prymasa,
uczeń i prawdopodobny następca
został papieżem – sytuacja ta
po ludzku musiała być niełatwa
Podziwowi towarzyszyło dyskretne ustąpienie pierwszoplanowego autorytetu Janowi Pawłowi II. To zejście na dalszy plan przez prymasa Wyszyńskiego widać także podczas pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do ojczyzny w czerwcu 1979 r., gdy nie towarzyszył on papieżowi we wszystkich uroczystościach, a gdy był u jego boku, trzymał się taktownie zawsze nieco w tle. Oglądanie tych scen, uwiecznionych na dokumentalnym filmie „Prorok”, zrealizowanym podczas pielgrzymki, skłania do zastanowienia się nad wielką klasą prymasa, ale także nad jego osobistą pokorą.
Jak taka postawa była w tak naturalny sposób możliwa do osiągnięcia przez człowieka przyzwyczajonego od lat do bezdyskusyjnego uznawania swego autorytetu, przekonanego też o swej opatrznościowej roli – bo tak myślał z pewnością o sobie prymas Wyszyński? Tłumaczy ten pozorny paradoks chyba najlepiej sam św. Jan Paweł II, który podczas kolejnej swej pielgrzymki do ojczyzny w czerwcu 1983 r. mówił w archikatedrze warszawskiej o zmarłym niedawno prymasie: „Służył człowiekowi i narodowi. Służył Kościołowi i światu”.
Rzeczywiście, prymas potrafił służyć wiernie przez wiele lat i ta jego konsekwentna postawa służby najlepiej świadczy o jego wielkiej duchowej głębi. Kardynał Stefan Wyszyński czeka na ponowne odkrycie przez współczesne pokolenie rodaków.
Paweł Skibiński |