Jednym z głównych narzędzi bezpośredniego podporządkowania państw władzom Unii Europejskiej ma być utworzenie „unijnego mechanizmu dotyczącego demokracji, praworządności i praw podstawowych”. Idea pochodzi od europejskich liberałów, którymi kieruje Guy Verhofstadt.
Mechanizm ma polegać na stałym nadzorze i ocenie funkcjonowania państw Unii Europejskiej. Dzięki jego uruchomieniu interwencje polityczne w państwach nie wymagałyby długich wniosków i procedur, mogłyby być podejmowane szybko i zawsze. Nadzór ma mieć charakter „prewencyjny i naprawczy”, ma „obejmować również możliwe sankcje, które mogą działać jako skuteczny środek odstraszający”. Polityka Parlamentu Europejskiego pozwala wyjaśnić, czemu mechanizm nadzoru miałby „zapobiegać” i przed czym miałby „chronić”. Na przykład przed konsultacjami społecznymi w sprawie unijnej polityki imigracyjnej na Węgrzech albo przed wzmocnieniem prenatalnej ochrony dziecka w Polsce. To takie działania społeczne Parlament w ostatnim czasie uznawał za zagrożenia dla „demokracji i praw człowieka”. Parlament, ogłaszając propozycję nadzoru, oświadczył, że „nie może być żadnego kompromisu odnośnie do praw podstawowych oraz wartości zapisanych w traktatach i Karcie”. Dialog między państwami na temat praw podstawowych, nieuchronny w czasach głębokiego kryzysu naszej kultury, ma zastąpić dyktowanie ich rozumienia przez władze unijne.
Oczywiście, tak skrajny projekt wzbudza opór. W Parlamencie poparło go prawie dwie trzecie, jednak przeciw głosowało 171 posłów. Polska była jednym z krajów – obok Wielkiej Brytanii, Francji, Węgier, Słowacji, Łotwy i Grecji – których posłowie w PE w większości ten projekt odrzucili. Przeciw niemu wystąpił na Zjeździe w Warszawie Europejski Chrześcijański Ruch Polityczny; autorem wniosku była Prawica Rzeczypospolitej. Na szczęście stanowisko Parlamentu Europejskiego nie działa bezpośrednio, więc propozycja „porozumienia międzyinstytucjonalnego” w tej sprawie wymagałaby zgody rządów państw Unii Europejskiej. Projekt forsuje Belgia, szacunkowo ma dziś poparcie połowy państw. W opinii belgijskiego ministra spraw zagranicznych Didiera Reyndersa, nadzór jest pilnie potrzebny w kontekście „wzrostu sił populistycznych skrajnej prawicy i skrajnej lewicy [i] nowych rozwiązań legislacyjnych przyjmowanych w różnych krajach”.
Tym bardziej zaskakująca jest więc deklaracja naszego ministra spraw zagranicznych, który uznał, że to „bardzo ciekawa i ważna inicjatywa, według pierwszej oceny zasługująca na poparcie”. Jeśli w ten sposób rząd chciałby zabiegać o „poprawę relacji” z władzami UE – byłoby to leczenie swędzenia przez amputację. Zgadzając się na uruchomienie ciągłego europejskiego nadzoru, Polska znalazłaby się już stale pod presją Unii, i to w sprawach znaczenie poważniejszych niż wycinanie drzew czy skrócenie o parę miesięcy kadencji przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego. Polityka polega – uczył Cat-Mackiewicz – na odróżnianiu rzeczy ważnych od nieważnych, i oby Rzeczpospolita nie przestała polityki prowadzić.
Idziemy nr 7 (645), 18 lutego 2018 r.