Kandydatka PiS-u Anna Maria Anders wywalczyła mandat senatora w wyborach uzupełniających na Podlasiu. Córka bohatera II wojny światowej zdobyła ponad 47 proc. głosów. Kandydat PSL-u, ale wspierany przez całą opozycję, Mieczysław Bagiński, uzyskał 41 proc. głosów. A więc ledwie sześć punktów mniej. Część komentatorów na prawicy wyraża więc lekkie rozczarowanie, sugerując, że w tradycyjnie konserwatywnym regionie zwycięstwo obozu rządzącego powinno być wyższe. To jednak złudzenie, ponieważ wybory uzupełniające zawsze mobilizują przede wszystkim aktualną opozycję i jej wyborców. To okazja do odegrania się, do pokazania, że nie wszystko stracone. Do tego PiS nie miał łatwej sytuacji, bo Anna Maria Anders to typowy „spadochroniarz”, kandydat przywieziony z centrali (co nie ma związku z oceną jej osoby). Jej zwycięstwo zostało przyjęte z prawdziwą ulgą przez centralę PiS-u, realnie obawiającą się porażki, a później efektu domina.
Po tej wiktorii Jarosław Kaczyński ogłosił: „Niech nikt nie liczy na to, że się cofniemy. Będziemy Polskę zmieniać”. Twarda wypowiedź, odczytywana także w kontekście konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Innej linii w tej sprawie na razie być nie może. Propozycja kompromisu, zgłoszona przez europosła Kazimierza Ujazdowskiego (po uzgodnieniu z prezesem PiS-u), została przecież odrzucona przez opozycję już w kilka godzin po jej ogłoszeniu. Ujazdowski proponował, by prezes Trybunału dopuścił do pracy trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm, a trójka wybrana przez Sejm poprzedni, ale niezaprzysiężona przez prezydenta, byłaby dobierana do składu TK w kolejnych miesiącach. Każda ze stron mogłaby więc zachować twarz. Platformie i Nowoczesnej nie chodzi jednak o zakończenie sporu, ale o jego ciągnięcie. Gdyby sprawa TK została wyciszona, Polsce groziłaby przecież... normalizacja. I to pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. A siłom opozycyjnym chodzi o eskalację napięcia; w tym – także w ingerencji zagranicznej – szukają swojej szansy.
Gdyby sprawa TK została wyciszona,
Polsce groziłaby przecież... normalizacja.
I to pod rządami PiS-u
Dalszy scenariusz jest dość jasny: kolejne, agresywne decyzje Trybunału w sprawie sejmowych ustaw, niekorzystny dla rządu werdykt Komisji Weneckiej (znamy już wstępny, bardzo brutalny projekt), a w końcu powrót sprawy na arenę Unii Europejskiej (zarówno w Komisji, jak i w parlamencie). Kierownictwo PiS-u takiego scenariusza się nie obawia i gotowe byłoby czekać z jakimiś ruchami do grudnia, czyli do momentu, gdy skończy się kadencja prezesa TK prof. Andrzeja Rzeplińskiego, uważanego za głównego zwolennika konfrontacji w Trybunale. Problem jednak w tym, że na zakończenie konfliktu bardzo naciskają również Amerykanie. Goszczący niedawno w Polsce były ambasador USA w naszym kraju Daniel Fried podczas rozmów z najwyższymi władzami zachowywał się wręcz arogancko. To presja Waszyngtonu – której nie da się zlekceważyć – będzie skłaniała Prawo i Sprawiedliwość do poszukiwania ścieżek wyjścia z konfliktu. Nawet jeśli nie zaprowadzą nas do celu, to będą pożądanym przez rząd orężem w starciu propagandowym.
Ciekawą informacją jest zapowiedź budowy przez PO sieci „Klubów Obywatelskich”. Docelowo ma ich być 400 i mają stać się – według Grzegorza Schetyny – „przestrzenią polskiej wolności i odpowiedzialności”. Dlaczego rzecz jest ciekawa? Bo okazuje się, że partia z nazwy „obywatelska” dopiero po utracie władzy szuka kontaktu z obywatelami poprzez sieć klubów. Wcześniejsza „obywatelskość” była, jak widzimy, zwykłą fikcją, typową fasadą. W tym ruchu lidera PO jest jednak także coś więcej: ledwie skrywana chęć powtórzenia drogi Prawa i Sprawiedliwości, które w trudnych czasach też oparło się na mniej lub bardziej formalnych „klubach”, czyli bezpośrednim kontakcie z wyborcami. Teoretycznie Platforma mogłaby oprzeć się na ruchu już istniejącym, czyli Komitecie Obrony Demokracji, ale widać Schetyna woli budować może od zera, lecz wyłącznie dla siebie. Bo KOD dziś jest ruchem, a już jutro może być partią. Choć pewnie – tak jak PO u swego zarania – też będzie przysięgał, że z partiami nie ma nic wspólnego.
Jacek Karnowski |