Dzięki gościnności biskupa Alghero, Mauro Morfino, mogłem spędzić kilka dni w tym uroczym nadmorskim kurorcie w północno-wschodniej części Sardynii. Alghero jest centrum diecezji Alghero-Bosa. W samym mieście znajduje się osiem parafii, co jak na czterdziestotysięczne miasto wydaje się liczbą większą niż wymagają tego realne potrzeby, tym bardziej że poziom uczestnictwa w Mszach nie jest wysoki. Ale to problem charakteryzujący Kościół w całych Włoszech: rozdrobnienie na zbyt liczne diecezje i parafie. Nie jest jednak łatwo zredukować ich liczbę, gdyż wierni, w tym duchowni, są przywiązani do swoich katedr i kościołów, które często szczycą się wielowiekową, bogatą historią. Niedaleko katedry jest kościółek prawosławny. Pochodzący z Rumunii ksiądz ma żonę i czworo dzieci. Wspólnota prawosławnych jest nieliczna i duchowny nie jest w stanie utrzymać rodziny jedynie z pracy duszpasterskiej. Pracuje zatem jako kierowca kolejki turystycznej, jeżdżąc po uliczkach Alghero.
Nie lubię wystawiać się na gorące promienie słoneczne, tak więc nad morze wychodziłem rano lub wieczorem. Rano bywało dosyć pusto. Turyści preferują raczej aktywność do późna w nocy, a potem spanie dłużej. Choć w Alghero nie ma zbyt wiele młodzieży. Większość przyjezdnych to małżeństwa z małymi dziećmi, ludzie w średnim wieku lub starsi. Miejsce nie jest więc hałaśliwe, nawet jeśli niektóre lokale puszczają głośno muzykę. Zirytował mnie trochę bar znajdujący się na podeście wybudowanym na skalistym brzegu. Piękne morze, szum fal, ludzie siedzą przy stolikach, popijają drinki, a z głośników płynie głośne bum, bum… Rozumiem, że niektórzy klienci wolą dźwięki z głośnika od szumu fal i nie przeszkadza im, że aby się usłyszeć, trzeba przy stole krzyczeć, ale problem w tym, że hałas niósł się po morzu daleko, zakłócając relaks tym, którzy siedzieli nad morzem nawet kilkaset metrów dalej. Dlatego najlepiej mi było na tarasie biskupiej rezydencji. Cisza, piękny widok, cień, wiaterek od morza. A poza tym wspaniałe potrawy przygotowywane przez gospodynię księdza biskupa, w tym na przykład spaghetti z bottargą. Bottarga to suszone jajeczka z rybich gonad.
Ale nawet jeśli kuchnia śródziemnomorska jest wspaniała, to po wielu latach spędzonych we Włoszech moje serce i żołądek znajdują się po stronie kuchni polskiej. Przekonałem się o tym po raz kolejny w Przyszowej k. Limanowej, gdzie mogłem zjeść m.in. ziemniaki ze skwarkami i zsiadłe mleko, a wszystko posypane pachnącym koperkiem. Na Mszę chadzałem do przyszowskiej parafii rano o godz. 6.30. Każdego dnia Msza święta koncelebrowana, do której służyło kilku ministrantów, a w kościele 50–60 osób. Widoki nie do wyobrażenia we Włoszech. Żeby w zwyczajny sierpniowy poranek było tyle ludzi na Mszy, a do tego jeszcze ministranci! Po Eucharystii gościnny proboszcz zapraszał na plebanię na śniadanie. A nie było to jedynie cappuccino z rogalikiem, jak we Włoszech.
Niedaleko Przyszowej znajduje się Łukowica, gdzie mogłem nawiedzić dopiero co odnowiony drewniany kościół z XV/XVI w. Miły proboszcz opowiadał o różnych perypetiach związanych z pracami renowacyjnymi. Swoją drogą, mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele kulturowe dziedzictwo Polski, które w dużej mierze tworzą obiekty sakralne, zawdzięcza takim właśnie proboszczom. Bez ich inicjatywy i zdolności organizacyjnych wiele zabytków popadłoby w ruinę. Na strychu kościoła mieszkają sobie nietoperze. Zostały policzone przez fachowca. Co więcej, pobudowano im różne konstrukcje, aby się dobrze miały. Kiedy proboszcz zorganizował koncert organowy na odnowionych organach, jacyś „zieloni” próbowali do niego nie dopuścić, twierdząc, że muzyka może zaszkodzić nietoperzom. Na szczęście nie dano się sterroryzować i koncert się odbył. W pewnym miejscu między balami kościoła można zobaczyć zęby. To pobożni wierni dawnymi czasy składali swe zdrowe zęby w ofierze Najwyższemu.
Różnie spędzamy czas letnio-wakacyjny. Osobiście staram się zobaczyć coś nowego, ale przede wszystkim cieszy mnie spotykanie się ze starymi przyjaciółmi. Poza tym dobieram sobie wakacyjne lektury do czytania, coś z teologii i jakąś polską klasykę. W każdym razie jest za co Panu Bogu dziękować, choć czasy niespokojne…