Według organizatorów, w tegorocznym Pol’and’Rock Festival, czyli dawnym Przystanku Woodstock, wzięło udział od 500 do 700 tys. osób. Według policji – 215 tys. Niezależnie od tego, która liczba jest prawdziwa, z pewnością frekwencja dopisała. Tak jak dopisali, wzorem lat ubiegłych, bardzo polityczni goście. W tym roku wątki polityczne wybrzmiały jeszcze silniej niż zazwyczaj. Profesor Ewa Łętowska snuła analogie między Holokaustem, apartheidem i tym, co dzieje się w Polsce, przestrzegając, że „przestawiono drogowskaz: z demokracji liberalnej na demokrację narodową”. Łaskawie uznała, że wciąż pozostajemy państwem prawa, choć o „obniżonym standardzie”; mogła dodać, że jest gorzej niż za Jaruzelskiego, ale nie dodała, bo wie, że jej akurat nie wypada. Generał Mirosław Różański również przestrzegał, ale przed jeszcze większym nieszczęściem, bo przed wojną. Dlaczego wojna nam grozi? Bo „nie lubimy Niemców i mamy problemy z Ukrainą”, a więc jesteśmy w sytuacji Syrii, która miała rzekomo liczne konflikty ze swoimi sąsiadami. W tym wypadku można tylko „pogratulować” analitycznej klasy i przenikliwości i zalecić jakiś poważniejszy kurs historyczno-geopolityczny.
Najszczerzej mówiła celebrytka Dorota Wellman. „Nie wiem, co jest wam potrzebne, aby was ruszyć, żebyście bronili wolności? Czy to, że ktoś może zabrać wam paszport i internet? Młodość i wolność idą w parze. To wy powinniście walczyć, a my was jedynie z tyłu podpierać. Z samego siedzenia nad Wisłą i picia piwka nic nie wyniknie” – wzywała.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 32 (670), 12 sierpnia 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 22 sierpnia 2018 r.