Wszyscy, włącznie z samym bp. Stefanem Wyszyńskim, obawiali się mieć takiego – młodego i niedoświadczonego w biskupstwie – prymasa. Okazał się mężem opatrznościowym dla Kościoła i ojczyzny. Takim, jaki zdarza się raz na tysiąc lat.
Trzydzieści trzy prymasowskie lata kard. Wyszyńskiego najlepiej opowiada gnieźnieńska katedra. To on zniszczoną przez Niemców i spaloną przez Rosjan świątynię przywrócił do świetności. Oczy i serca Polaków kierował tam, gdzie sięgają nasze chrześcijańskie korzenie.
ZE SKRĘPOWANYMI RĘKOMA
Ingres do katedry gnieźnieńskiej 2 lutego 1949 r. nie był łatwym dniem dla nikogo: ani samego nominata, ani duchowieństwa, ani ówczesnych władz.
Kiedy w 1948 r. zmarł prymas August Hlond, najmłodszy w gronie biskupów był 47-letni biskup lubelski Stefan Wyszyński. Na nowego prymasa typowano kilku doświadczonych i starszych biskupów. Zaważyła decyzja kard. Hlonda na łożu śmierci, który znając dobrze bp. Wyszyńskiego i jego dokonania w diecezji lubelskiej, wskazał go na następcę. Poinformowany o tym Pius XII ogłosił nominację – we wspomnienie Matki Bożej Ostrobramskiej, 16 listopada. Jednocześnie podjął decyzję o unii personalnej stolicy prymasowskiej w Gnieźnie z metropolitalną w Warszawie.
Bp Wyszyński znał nastroje wśród biskupów, nie czuł się też na siłach podołać wyzwaniu. Studiował wcześniej myśl marksistowską i wiedział, że dojdzie do konfrontacji Kościoła w Polsce z komunistyczną władzą, która wszelkimi sposobami będzie dążyć do zbudowania państwa laickiego. Początkowo chciał więc odmówić przyjęcia nominacji. „Panu Bogu i Ojcu Świętemu się nie odmawia” – upomniał go wtedy abp Adam Sapieha.
Władze wszelkimi sposobami utrudniały Prymasowi dotarcie do Gniezna na uroczystości. Patrole milicji wielokrotnie zatrzymywały auto dla sprawdzenia dokumentów. W Trzemesznie, gdzie Prymas miał nocleg, wyłączono prąd. W Solcu, gdzie przemawiał, krążącymi samochodami ciężarowymi zagłuszano jego słowa. Przed ingresem, chcąc podważyć zaufanie wiernych, rozpowszechniano plotki, jakoby Stefan Wyszyński był krewnym krwawego prokuratora generalnego ZSRR o tym samym nazwisku.
Wstępując w progi bazyliki gnieźnieńskiej, bp Wyszyński powiedział: „Tu, przy drzwiach brązowych tego polskiego miasta mocy, ostrzyć będziemy miecze ducha naszej wiary świętej, śpiewając hymn nadziei”. W liście pasterskim na dzień ingresu napisał: „Kościół – Matka Ojczyzny naszej – każe pilnie spoglądać Warszawie ku kołysce duchowej kultury narodu, ku Gnieznu. W przededniu tysiąclecia swojego chrześcijaństwa masz pamiętać, stolico katolickiej Polski, gdzie się rodzisz, skąd twój szlachetny duch czerpie swe natchnienie i nieśmiertelne, ofiarne moce”.
Wjechawszy na teren diecezji gnieźnieńskiej, bp Wyszyński, odwiedził od razu kościół na toruńskim Podgórzu. Tutaj otrzymał od kapłanów obraz – znajdujący się obecnie w rezydencji prymasowskiej w Gnieźnie – Jezusa ze związanymi dłońmi, trzymanego za ramię przez żołnierza. Prymas pisał potem w miejscu pierwszego uwięzienia w Rywałdzie: „We wszystkich niemal przemówieniach ingresowych, którymi byłem witamy, ten symbol się przebijał. Niemal wszyscy płakali nade mną od początku. (…) pewność rychłego aresztowania mnie była powszechna”.
DUSZPASTERZ I OJCIEC
Cztery dni później odbył się ingres Prymasa w stolicy, gdzie osiadł na stałe. Do Gniezna przyjeżdżał raz w miesiącu na tydzień albo dwukrotnie na kilka dni. W marcu, miesiąc po ingresie, Prymas Wyszyński napisał odezwę do diecezjan o angażowanie się w odbudowę gnieźnieńskiej katedry.
– W czasie II wojny światowej Niemcy zdemontowali wnętrze, skuli płaskorzeźby, urządzili salę koncertową. Kolejnych zniszczeń dokonała armia radziecka w styczniu 1945 r. Po ostrzelaniu z czołgu zapaliły się wieże, pożar dostał się do środka, spłonęły organy – opowiada ks. kanonik Jan Kasprowicz, proboszcz i kustosz katedry. Po odwilży w 1956 r. rozpoczęła się regotyzacja katedry i odnowa podziemi.
Prymas Wyszyński odbudowywał też diecezję duszpastersko. – Kapłani zostali wymordowani przez Niemców albo wywiezieni do obozów zagłady. Na placówkach duszpasterskich pozostali nieliczni, obciążeni ponad siły obowiązkami duszpasterskimi i nieustannie kontrolowani przez Niemców. Jeszcze wiele lat po wojnie niejeden kapłan obsługiwał dwie lub kilka parafii. Kurialiści byli często proboszczami – mówi ks. Michał Sołomieniuk, dyrektor Archiwum Diecezjalnego w Gnieźnie.
Prymas prowadził rekolekcje w seminariach, dbał o formację kapłanów, wysyłał na studia. – Kapłanów studentów KUL czy ATK zapraszał się w Wielkie Środy do rezydencji w Warszawie. Pytał, jacy profesorowie nas uczą, wręczał nam książki z osobistymi dedykacjami, dostawaliśmy nieraz „kopertę ze stypendium”. Spotkanie kończyło się obiadem – wspomina ks. Kasprowicz, wówczas student historii sztuki na KUL. Na takich spotkaniach bywał też obecny biskup senior diecezji gnieźnieńskiej Bogdan Wojtuś, wówczas student teologii moralnej na KUL.