– Pentekostalizacja jest próbą poradzenia sobie z problemami natury duchowej, a także somatycznej, bez konieczności zmiany życia – mówi ks. prof. Marek Tatar
Z ks. prof. Markiem Tatarem rozmawia Irena Świerdzewska
Coraz głośniej słychać o pentekostalizacji w Kościele katolickim. Czym jest to zjawisko?
Nie jest to nowy termin w teologii i w Kościele. Dotyczy przejmowania pewnych elementów z ruchów, grup czy wspólnot niekatolickich; przykładem może być nabożeństwo flagowania – uwielbienia, charakterystyczne dla wspólnot zielonoświątkowych w protestantyzmie ewangelikalnym. Wierni modlą się podczas tego nabożeństwa w nieznanym języku, prorokują, uzdrawiają chorych, wypędzają demony – co nie jest obojętne dla stanu wiary. Niebezpieczne są też przenikające do Kościoła katolickiego pewne trendy formacyjne oparte na indyferentyzmie wyznaniowym. Niszczą one elementy katolicyzmu na rzecz pewnej „spójności”, co czasem nawet błędnie tłumaczy się ekumenizmem. Ten liberalny nurt w kościele katolickim przyjmuje elementy głównie z ruchów zielonoświątkowych, podbudowując je pseudoteologią pod hasłem: „Nie możemy Ducha Świętego ograniczać”. To prawda, że „Duch tchnie, kędy chce”, ale Duch daje się jasno rozpoznać – i rozpoznajemy też znaki czasu i charyzmaty. Przecież św. Paweł poucza nas, żebyśmy rozeznawali duchy, do czego otrzymaliśmy w Kościele odpowiednie narzędzia. Nie możemy opierać się w tym względzie na odczuciach.
Jakie odniesienie ma pentekostalizacja do protestantyzmu?
Naznaczona jest duchem protestantyzmu subiektywistyczno-indywidualistycznego, który zakłada, że każdy ma prawo według Ducha – jak mówią protestanci – interpretować słowo Boże, przyjmując to, co każdemu odpowiada. Ruchy, grupy, wspólnoty i Kościoły protestanckie nie stawiają wymagań moralnych. Luter doszedł do przekonania: „Grzesz mocno, a wierz jeszcze mocniej, bo usprawiedliwiająca jest tylko wiara”. Życie moralne nie ma znaczenia, następuje rozszczepienie w wyznawaniu religijności i dostosowaniu do niej swojego życia. Ma tu miejsce ogromny konflikt antropocentryczny: skoncentrowanie człowieka na sobie; stąd również pojawiają się elementy niechrześcijańskie: próby wprowadzania medytacji zen, medytacji jogi do duchowości chrześcijańskiej.
Obok tego niebezpiecznym trendem jest nowinkarstwo i kontestowanie nauczania Kościoła katolickiego, prezentowanego jako „twarde, nieustępliwe, o charakterze feudalistycznym i fundamentalistycznym”. Już Luter mówił o „Kościele duchowym”, nieuznającym Kościoła instytucjonalnego. Stąd dziś w Kościele grupa tych, którym Kościół instytucjonalny jest niepotrzebny, wyznających religijność taką, jaka im odpowiada, zaspokajającą ich emocjonalne potrzeby.
Czym skutkuje pentekostalizcja dla katolików?
To bardzo niebezpieczna tendencja. Następuje przejście ponad prawdami wiary, z którymi niektórzy się nie zgadzają, spłycenie ich do przeżywania w kategoriach emocjonalnych, dopasowania religijności czy duchowości tylko do własnych potrzeb. W ten sposób Kościół sprowadzany jest do kwestii zaspokajania potrzeb religijnych.
Dalej, pentekostalizacja jest próbą poradzenia sobie z problemami natury duchowej, a także somatycznej, bez konieczności zmiany życia. A przecież jednym z warunków, który wiąże się z doświadczeniem charyzmatycznym, doświadczeniem uzdrowienia, jest również przemiana życia. Wystarczy odwołać się do ewangelicznego opisu uzdrowienia paralityka. Chrystus dokonuje uzdrowienia ze względu na wiarę tych, którzy przynoszą chorego – od początku istnienia Kościół taką modlitwę zanosi za innych. Ale ważne jest wówczas nawrócenie. Chrystus dokonuje najpierw uzdrowienia wewnętrznego, paralityk słyszy: „Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”, a dopiero potem: „Wstań, weź swoje łoże i chodź”. Dzisiaj największą chorobą cywilizacyjną jest choroba duszy, budowanie religijności na takim poziomie, jaki odpowiada moim subiektywnym i indywidualnym oczekiwaniom. To bardzo niebezpieczny element wybiórczego traktowania religijności, prawd wiary, Kościoła, obowiązków, które wynikają z wyznawanej wiary. Kardynał Ratzinger określa go elementem dyktatury relatywizmu, który prowadzi do subiektywnego wybierania tego, co jest dla mnie wygodne.
Jak więc traktować liczne w Kościele katolickim nabożeństwa z modlitwą o uzdrowienie?
Podczas tego typu nabożeństw słychać konkretnie: „Pan Bóg uzdrawia osobę z choroby nerek, teraz osobę z chorobą nowotworową”. Mam wątpliwości co do takiej formy: doprowadza to do sytuacji, że chorzy nie wykonują badań, nie podejmują leczenia. Czy działaniem charyzmatycznym nie będzie praca lekarza, którego Bóg obdarzył talentem profesjonalizmu w rozpoznawaniu i leczeniu choroby? Niepodejmowanie leczenia charakterystyczne było dla niektórych sekt. W innych sektach zabrania się transfuzji krwi. Kościół tego nie popiera. Poza tym to trąci ogromną naiwnością w wierze.
Jak to się stało, że do tradycyjnej polskiej religijności przeniknął pentekostalizm?
To zjawisko z początku lat 80., kiedy zaczęły pojawiać się elementy adwentystyczne ukazujące chrześcijaństwo otwarte i mocno opierające się na doświadczeniach subiektywistyczno-emocjonalnych. Pośród wierzących Kościoła katolickiego zaczęły się pojawiać określone śpiewy i publikacje, np. „Krzyż i sztylet” Davida Wilkersona (wyd. polskie 1986 r.). Pamiętam, że jako klerycy zachwycaliśmy się nimi w seminarium. Doceniam dzisiaj mądrość naszych wykładowców, którzy dbali wtedy o odpowiedni nasz stosunek do tej lektury. Mamy teraz w Polsce nasilone propagowanie elementów protestanckich, choćby rozdawanie Pisma Świętego, które nie jest kompletne, nie jest wydaniem katolickim. Przez długi czas przymykaliśmy na to oczy, uważaliśmy, że nie jest to groźne, a nagle eksplodowało.