Andrzejowi Poczobutowi grozi dwanaście lat więzienia. Oskarżenie jest absurdalne. Ale taka jest dziś łukaszenkowska Białoruś: nieopatrzny komentarz w mediach społecznościowych może skończyć się aresztem, a w kraju tym jest około tysiąca pięciuset więźniów politycznych.
Swiatłana Cichanouska
Jeszcze kilka lat temu opozycja była tłamszona, ale jakoś funkcjonowała, nawet jeśli w skali całego państwa możliwości działania okazywały się znikome. Teraz liderzy opozycji albo trafili za kraty, albo uciekli za granicę. Jeszcze kilka lat temu nielegalny Związek Polaków na Białorusi był tolerowany. Teraz likwidowane jest wszystko, co polskie: gazety, szkoły, organizacje. A pozostającym nad Niemnem działaczom grożą lata za kratami.
POWYBORCZE REPRESJE
Do wyborów prezydenckich w 2020 r. Białoruś była krajem rządzonym autorytarnie, a Aleksander Łukaszenko to dokręcał śrubę, to ją luzował. Przede wszystkim, nie istniało (i nie istnieje nadal) coś takiego, jak „partia łukaszenkowska”. Były próby jest stworzenia, ale Łukaszenko ostatecznie wolał się prezentować jako „przedstawiciel całego narodu”, a nie jednej partii. Stąd w parlamencie czy radach terenowych dominują bezpartyjni. Ich kandydatury, narzucane odgórnie, są wyłaniane formalnie przez „kolektywy pracownicze”. Działo się więc (i dzieje) jak za czasów ZSRR – robotnicy jakiejś fabryki „wybierają” swojego dyrektora na kandydata…
Istniały partie opozycyjne, np. Partia BNF (dawniej Białoruski Front Narodowy), posługująca się dawnym herbem – Pogonią – i zakazaną biało-czerwono-białą flagą, czy centrowa Zjednoczona Partia Obywatelska. Łukaszenko czasem dopuszczał ich przedstawicieli do parlamentu – zwykle kilku – a czasem nie dopuszczał. W radach terenowych wszystkich szczebli zasiadało do kilkunastu opozycjonistów w skali całego kraju. Ale przynajmniej opozycja mogła urządzać jakieś przedwyborcze wiece czy rozdawać ulotki.
Teraz przywódcy opozycyjnych partii albo siedzą w więzieniach, albo znaleźli się za granicą – a przedstawiciele władz mówią o „ponownej rejestracji” partii politycznych, co w praktyce oznaczałoby delegalizację ugrupowań opozycyjnych. Nic, co opozycyjne, nie może istnieć…
Białorusini, zwłaszcza ci młodsi, mający kontakt ze światem i wyjeżdżający za granicę, coraz bardziej chcieli normalności i dobrych perspektyw na przyszłość. Kraj z zacofanym, postsowieckim systemem gospodarczym takich perspektyw nie dawał. Co zdumiewało, wynagrodzenia na Białorusi były niższe niż w Polsce, a wiele cen – może prócz chleba czy wódki – było wyższych. Tymczasem obywatele nie mieli żadnego wpływu na władze, bo w kraju nie pozostał nawet cień demokracji. To spowodowało w 2020 r. tak gwałtowny sprzeciw wobec sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborów. Ludzie protestowali samorzutnie, nie byli organizowani przez opozycję. A protesty były – jak na Białoruś – gigantyczne, wielotysięczne. Łukaszenko odpowiedział brutalnymi represjami. Bardzo wiele osób trafiło do aresztów – w samym 2020 r. aż 33 tysiące. Dziś na Białorusi jest prawie półtora tysiąca więźniów politycznych, a za kraty można trafić za wpis w mediach społecznościowych.
POLACY JAKO PIĄTA KOLUMNA
Nieco podobnie było w przypadku białoruskich Polaków. W 2005 r. władze doszły do wniosku, że Związek Polaków na Białorusi jest zbyt samodzielny i trzeba spowodować, by władze – w tym KGB – miały pełną kontrolę nad kierownictwem. Jednak usilne przekonywanie delegatów na kolejny zjazd ZPB, by wybrali dotychczasowego prezesa, Tadeusza Kruczkowskiego, nie przyniosło efektów – i szefem organizacji została Andżelika Borys. Ostatecznie spowodowało to, że władze anulowały wyniki zjazdu, czego z kolei nie uznał zarząd główny ZPB. Po szturmie milicji na Dom Polski w Grodnie i próbie stworzenia „łukaszenkowskiego” kierownictwa związku na panią Borys i jej współpracowników spadły represje: przesłuchania, areszty i grzywny. Jednak ostatecznie władze tolerowały „nielegalny” ZPB, który działał – choć formalnie rzecz biorąc nie istniał.
Jeszcze dziesięć lat temu Łukaszenko mówił, że Polacy na Białorusi to „jego” Polacy. Ale w miarę upływu czasu najwyraźniej zmienił zdanie. Po wyborach 2020 r. ostatecznie uznał chyba, że „łukaszenkowskich Polaków” wcale nie ma. A nasi rodacy znad Niemna, Bugu i Swisłoczy to w rzeczywistości piąta kolumna, którą należy zwalczać.
Uderzono więc w kierownictwo ZPB, aresztując prezes Andżelikę Borys, znanego dziennikarza Andrzeja Poczobuta i kilka innych osób. Dochodziło do zatrzymań i przeszukań mieszkań osób aktywnych w ZPB. W chwili gdy ten numer tygodnika „Idziemy” oddawany był do druku, Andżelika Borys pozostawała w areszcie domowym, a Andrzej Poczobut stał przed sądem oskarżony o „sianie nienawiści” i działanie na szkodę państwa białoruskiego. Większość kierownictwa związku przebywała w Polsce – albo uciekli sami, albo zostali zmuszeni do wyjazdu.