Kenia to w większości kraj chrześcijański: 85 proc. populacji to wyznawcy Chrystusa różnych denominacji, muzułmanie stanowią ok. 10 proc. Kilka lat temu w Afryce Wschodniej wybuchła klęska głodu, będąca następstwem suszy. Uchodźcy z południowej Somalii uciekli do sąsiadujących z nią Kenii i Etiopii. Oba te chrześcijańskie kraje wspaniałomyślnie otworzyły swoje granice, ale to Kenia najbardziej doświadczyła „wdzięczności” od uratowanych muzułmańskich Somalijczyków. Wśród potrzebujących cywilów znaleźli się bowiem islamiści z terrorystycznej organizacji Harakat asz-Szabab al-Mudżahidin, zwanej popularnie al-Szabaab. Wydostali się z największego na świecie obozu dla uchodźców Dadaab, gdzie żyje nawet pół miliona Somalijczyków, i zainstalowali swoje bazy na północy Kenii. Od tego czasu zamachy nie ustają i już nie są prowadzone z Somalii, ale z maleńkich kalifatów.
Od lat somalijscy terroryści islamscy dążą do destabilizacji północnych rejonów Kenii oraz wybrzeża, zamieszkiwanych głównie przez muzułmańską mniejszość somalijską, ale po 2011 roku, czyli od czasu wielkiego głodu, szanse te poważnie wzrosły. Islamiści są cały czas aktywni i wkraczają nawet do Nairobi, o czym usłyszeliśmy we wrześniu 2013 roku, gdy podczas ataku terrorystycznego na centrum handlowe „milicja” al-Szabaab zabiła 71 osób. Każda operacja realizowana jest pod pretekstem walki z armią kenijską, która prowadzi ofensywę wzdłuż granicy z Somalią. Mordercze rajdy są możliwe, ponieważ islamskie bazy powstają w miejscach zamieszkałych przez somalijskich muzułmanów. Dzięki temu bandyci mają zaplecze i ochronę w momencie, gdy przybywa „niewierne” wojsko kenijskie. Współpracujący z mordercami muzułmanie coraz głośniej marzą o separacji i powołaniu kalifatu pod prawem szariatu. Od 2013 roku antychrześcijańska atmosfera jest codziennością w Mombasie, Malindi, Lamu, gdzie każdej niedzieli wierni potrzebują ochrony Kościołów. Terroryści islamscy stali się tak bardzo aktywni, że uderzają również w strategiczne i newralgiczne pozycje infrastruktury, jak kopalnie czy ośrodki naukowe. Ostatnie tragiczne doniesienia pochodzą z Mandery. W wyniku działań al-Szabaab zginęło czternastu niemuzułmańskich i niesomalijskich pracowników tamtejszego kamieniołomu. W grudniu ubiegłego roku grupa pięćdziesięciu dobrze uzbrojonych bandytów wkroczyła nocą do kamieniołomu w miejscowości Koromey. Oddzielili chrześcijan od muzułmanów i zabili wszystkich „niewiernych” strzałem w tył głowy. Zginęło 36 osób.
Bilans islamskiej rzezi jest doprawdy przerażający. Według dziennika „Daily Nation” w latach 2012-2015 zginęło w 150 atakach terrorystycznych ponad pół tysiąca osób. Do najkrwawszej akcji doszło wiosną w kampusie uniwersyteckim w Garisie, gdy muzułmanie zamordowali 148 chrześcijan. Tymczasem nie o liczby i statystyki przecież chodzi, tylko o los konkretnych ludzi, doznających – bezprawnie i niewinnie – krzywd. To już trzy lata kenijskiej hekatomby, o której poprawność polityczna każe milczeć; trzy lata terroru, realizującego punkt po punkcie diabelski scenariusz fizycznego wyniszczania chrześcijaństwa w Afryce. Szaleństwo tego terroru rozprzestrzenia się po całym świecie, ale to chrześcijanie doznają największych krzywd. W sposób szczególny mieszkańcy Czarnego Lądu tragicznie odczuwają skutki krwawego prześladowania. Islamiści stali się tak bardzo bezkarni, że atakują już nie tylko chrześcijańską mniejszość w państwach islamu. Rosnąc nieustannie w siłę, widząc bezradność gnuśnego Zachodu, skutecznie przeprowadzają ataki na chrześcijan tam, gdzie stanowią oni większość.
A Zachód milczy. Nie tylko nie dostrzega krwawej ofiary chrześcijan, lecz także bardziej troszczy się o „uciskanych” uchodźców muzułmańskich, których nakazuje „solidarnie” i na łapu-capu przyjmować, obciążając przy tym absurdalnymi kwotami poszczególne państwa członkowskie Unii Europejskiej. Medialny mainstream natychmiast się irytuje, gdy ktoś ośmieli się pomóc potrzebującym uchodźcom chrześcijańskim, na przykład z Syrii. I tak doznający ucisku chrześcijanie cierpią podwójnie: są zabijani przez muzułmańskich ekstremistów, a potem ponownie zabijani medialnie. O ich cierpieniu i bólu nie słyszymy, ponieważ dla zachodnich mediów nie są warci nawet jednej wzmianki.
Tomasz Korczyński |