Pierwszą wielką decyzją było wycofanie USA z Partnerstwa Transpacyficznego (TPP). Tym sposobem Trump wywrócił do góry nogami strategię radzenia sobie z wyzwaniem chińskim, mozolnie budowaną przez swego poprzednika. Grozi to nieobliczalnymi konsekwencjami. Australia już wezwała do wcielenia tego porozumienia bez udziału Ameryki, czyli dochodzi do zaniepokojenia wśród najbliższych sojuszników. Błędem jednak byłoby mniemanie, że USA nie będą w stanie poradzić sobie z takimi kłopotami: w obliczu wyboru pomiędzy współpracą albo z USA, albo z Chinami – większość zapewne wybierze pierwszą opcję.
TPP miało objąć państwa leżące na obrzeżach Oceanu Spokojnego, z wyjątkiem Chin. Trudno było tę inicjatywę traktować jako coś innego niż próbę osaczenia Państwa Środka. Partnerstwo potwierdzało podejrzenia, które zrodziły się w Pekinie po tym, jak prezydent Obama ogłosił słynny „zwrot” w kierunku Azji, że rozpoczyna się swoista zimna wojna, tym razem w teatrze azjatyckim. Sęk w tym, że porzucenie TPP wcale nie oznacza odwilży w stosunkach amerykańsko-chińskich, ale wręcz przeciwnie, ich dalsze zaognienie. W tej chwili trudno osądzić, jak daleko administracja Trumpa posunie się w zaostrzaniu kursu, ale kolejne posunięcie – decyzja o budowie muru na granicy z Meksykiem – jasno wskazuje na to, że jankesom nie brakuje determinacji. Prezydent i sekretarz stanu grożą Chinom odcięciem dostępu do instalacji wojskowych budowanych prawem kaduka przez Pekin na wysepkach na Morzu Półudniowochińskim – to nie są żarty.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 6 (592), 5 lutego 2017 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 15 lutego 2017 r.