Międzynarodowy Dzień Dziecka to dobra okazja nie tylko do obdarowania najmłodszych prezentami – zwłaszcza tymi najcenniejszymi: naszym czasem, uważnym słuchaniem, autentycznym zaangażowaniem w ich sprawy – lecz także do zwrócenia szczególnej uwagi na to, co, o czym i jak one mówią. W przypadku małych dzieci, które dopiero uczą się języka i doskonalą posługiwanie się nim, taka obserwacja może być podstawą także do naszej, dorosłych, autorefleksji i do oceny własnej mowy. Dlaczego? Z prostego powodu: małe dzieci uczą się języka przez naśladowanie, odwzorowują więc takie słowa, wyrażenia i całe teksty, z którymi się stykają. Ich język jest zatem odbiciem tego, jak mówi się w ich najbliższym otoczeniu, a także tego, z jakim językiem mają one kontakt w oglądanych bajkach czy czytanych im książkach. Oczywiście, im dziecko jest starsze i im więcej kontaktów ma z nieco dalszym otoczeniem (np. w żłobku czy przedszkolu), tym wpływ domu rodzinnego staje się mniejszy, ale przez kilka lat i tak pozostaje dominujący.
Uświadomienie sobie tej prostej zależności: język mojego dziecko zależy od tego, jakich bodźców językowych mu dostarczam, przyczyni się, mam nadzieję, do zwrócenia większej uwagi na te właśnie bodźce. A istotne jest tu wszystko – od fonetyki, czyli sposobu wymawiania i akcentowania począwszy, na sposobie budowania zdań skończywszy. Na przykład niestaranna artykulacja rodziców może sprawić, że dziecko nauczy się niepoprawnej wymowy pewnych głosek czy ich połączeń, a takie nawyki bardzo trudno potem zmienić. Oczywiście, nie namawiam czytelników „Idziemy” do stosowania w codziennej komunikacji wymowy scenicznej, ale warto starać się mówić do dzieci po prostu poprawnie, z właściwą artykulacją. Jeszcze ważniejsza wydaje się kwestia akcentu. Wprawdzie współczesna norma językowa dopuszcza regularny akcent paroksytoniczny (a więc na drugiej sylabie od końca) niemal we wszystkich wyrazach, ale podkreślić trzeba, że dopuszcza, a nie zaleca – i to w nieoficjalnych użyciach języka. Norma wzorcowa, obowiązująca w sytuacjach oficjalnych, nadal wymaga stosowania akcentu nieregularnego w kilku znanych grupach wyrazów, np. niektórych liczebnikach (typu CZTErysta), zapożyczonych rzeczownikach (typu mateMAtyka), czasownikach w czasie przeszłym (typu czyTAłyśmy) i w trybie przypuszczającym (typu CZYtałbym), spójnikach z końcówkami osobowymi czasowników (typu Abyśmy, ŻEbyście) itp. Jeśli dziecko przez kilka pierwszych lat swojego życia nie zetknie się z takim nieregularnym akcentowaniem, to w wieku szkolnym może mieć bardzo duże problemy z nauczeniem się go i jego praktycznym stosowaniem. Współcześnie coraz więcej jest, niestety, osób dorosłych, także tych pełniących publiczne funkcje i występujących w mediach, które niezależnie od sytuacji zawsze akcentują tak samo. Ich wypowiedzi nie tylko naruszają – co dość oczywiste – zasady normatywne, lecz także stają się mniej urozmaicone rytmicznie, a więc mniej wyraziste, bardziej monotonne.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nad wymową i akcentem dość trudno pracować, ale już słownictwo jest warstwą języka, której uczenia się przez dzieci na pewno możemy świadomie towarzyszyć. Warto więc np. unikać nie tylko słów wulgarnych, lecz także obraźliwych, agresywnych, silnie negatywnie wartościujących. Z drugiej strony należy dbać o bogactwo słownictwa: używać wyrazów bliskoznacznych, wprowadzać frazeologizmy. Warto przy tym uwrażliwiać dzieci na wieloznaczność, uczyć je różnic znaczeniowych i stylistycznych między synonimami, ćwiczyć z nimi precyzyjne nazywanie elementów otaczającego ich świata, ale też np. emocji, których doświadczają.
Język naszych dzieci powinien stać się dla nas swego rodzaju zobowiązaniem, ponieważ w pierwszych latach życia dziecka to my, dorośli, mamy na niego największy wpływ.