Czasem to pogoń za lepszym, wygodniejszym miejscem zamieszkania, a czasem życiowa konieczność. W ciągu ostatnich dwóch dekad Polacy migrują z nadzwyczajną łatwością.
Porzucają dawne nawyki i nasze małe wspólnoty. Duże miasta mają wiele do zaoferowania, ale nie za darmo. Zyskując jedno, traci się drugie. Migracja młodych osób pociąga za sobą starzenie się mikrospołeczności, co w dalszej perspektywie odbija się na jakości życia wielu seniorów, pozostawionych bez opieki rodziny.
NIE UMIEJĄ TUTAJ ŻYĆ
Ksiądz Andrzej Ślusarz od 12 lat jest proboszczem w parafii Trójcy Przenajświętszej w Dulczy Wielkiej, w diecezji tarnowskiej.
– To bardzo ładna miejscowość położona pomiędzy czterema średniej wielkości miastami: Tarnowem, Dębicą, Dębcem i Dąbrową Tarnowską. Parafia liczy 1400 mieszkańców, z czego 10 proc. przebywa na emigracji, w takich krajach jak Niemcy, Francja, Anglia, Hiszpania, Włochy i Szwecja – wylicza. – Zazwyczaj wyjeżdżają ludzie młodzi, ale nie tylko, bo zdarzają się też osoby w zaawansowanym wieku. Najwięcej wyjeżdża młodych małżonków, aby w możliwie krótkim czasie zdobyć wystarczającą ilość środków na wybudowanie okazałego domu. Zarobki tutaj, na Podkarpaciu wahają się w granicach od 1500 do 2 tys. zł. a za granicą są 4-5 krotnie wyższe. Wyjeżdżają mężowie, którzy podejmują m.in. pracę sezonową. Potem budują tu piękne, funkcjonalne domy. W ciągu ostatnich 12 lat poświęciłem ich 38 – mówi.
Na duży dom z atrakcyjnym otoczeniem trzeba pracować za granicą od pięciu do dziesięciu lat. A wtedy powrót do dawnego miejsca zamieszkania jest już bardzo trudny. Zaczynają się też inne obowiązki. Należy zająć się wychowaniem dzieci, podupadającym zdrowiem żony i utrzymać całość.
– Często zdarza się, że małżonek szybko się pakuje i ponownie wyjeżdża. A na moje pytanie: „Przecież pan miał zostać tutaj już na zawsze?” – odpowiada: „Ja po prostu nie umiem tutaj żyć. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby to wszystko przemyśleć, poukładać. Przez te wszystkie lata przywoziłem pieniądze, kładłem na stole i absolutnie nic mnie nie obchodziło, a wszyscy byli dla mnie bardzo grzeczni. Teraz po raz pierwszy w życiu wymagają ode mnie, a ja nie potrafię temu sprostać” – cytuje proboszcz.
Również pracownikom sezonowym, wyjeżdżającym na dwa, trzy miesiące, głównie do Niemiec, trudno jest przystosować się do życia w rodzinnej miejscowości. Młodzież wyjeżdża na studia do Krakowa, Rzeszowa i Lublina, jednak większość wraca później do rodzinnych domów. Niekiedy na tyle odmieniona, że z czasem podejmuje decyzję o przeprowadzce do dużego miasta.
EMIGRACJA SERCA
Męża poznała w Polsce, mimo że mieszkał już na Jersey. Pochodząca z Podkarpacia Joanna Kruk znakomicie odnalazła się na tej największej spośród Wysp Normandzkich. Choć docenia jej przyrodnicze piękno i inne walory opowiada:
– Marzę, żeby wrócić do kraju, i mam nadzieję, że nastąpi to już niedługo, ponieważ budujemy z mężem dom. Chociaż wyspa Jersey jest piękna, cudownie się na niej mieszka i panują tutaj bardzo dobre warunki, najmocniej brakuje mi rodziny. Brakuje mi też bliskości Kościoła, bo chociaż mamy kościół na Jersey, to społeczność jest na tyle mała – Polonia liczy ok. 5 tys. osób – że są tylko dwie Msze Święte w niedzielę. Wieczorami również mamy Mszę o godz. 19.30, ale nie zawsze praca pozwala pójść na tę godzinę do Kościoła. Wraz z mężem organizujemy tradycyjną Wigilię, a ponieważ żadne z nas nie ma na Jersey rodzin, zapraszamy znajomych. Później idziemy na pasterkę, więc wszystko wygląda dokładnie tak, jak w Polsce. Ale już Święto Niepodległości, 11 listopada jest tutaj normalnym dniem roboczym.
Joanna co roku odwiedza Polskę. Przyjeżdża dwukrotnie.