fot. arch. PCPM
– Pomoc humanitarna jest widowiskowa, my jednak się do niej nie ograniczamy – zastrzega Wojciech Wilk. – Prowadzimy żmudną pracę rozwojową. Teraz np. wspieramy eksport 3,5 tys. słoików dolmy, czyli liści winogron faszerowanych ryżem. Produkują je libańskie i syryjskie kobiety, a trafią do polskich i niemieckich sklepów. Przez udrożnienie kanałów handlowych pozwalamy podnieść zatrudnienie i Libańczykom, i syryjskim uchodźcom, zdejmując z nich ciężar ubóstwa i beznadziei.
Za wspieranie lokalnych rolników i wytwórców żywności w Palestynie – kolejnym kraju, w którym pracuje PCMP – odpowiedzialna jest Julia Celejewska. – Kiedy pomogliśmy małym spółdzielniom rolniczym polepszyć produkcję i kiedy nasyciły swoimi produktami – oliwą, zatarem, bakłażanami – lokalny rynek, udało nam się je połączyć z dużym przedsiębiorstwem New Farm Company, dzięki czemu zyskały więcej odbiorców. Oferujemy im także pomoc polskich ekspertów z branży, którzy dają know-how.
W zeszłym roku PCPM wsparł pięciusetosobowy Klub Kobiecy w Beit-Ula, remontując jego pomieszczenie. Dzięki temu przedsiębiorcze panie mają dwa piętra, gdzie wystawiają swoje sery, przetwory, usługi krawieckie, gotują, prowadzą warsztaty. Młodzież z Hebronu przeszkolono z rozpoznawania i realizowania potrzeb lokalnych społeczności. Autorzy najlepszych pięciu biznesplanów dostali dofinansowanie na ich realizację, m.in. na usługi drukarskie i architektoniczne. Dofinansowanie, a nie sfinansowanie daje im poczucie sprawczości i odpowiedzialności. To wędka zamiast ryby.
– Wszystkie projekty w Palestynie finansowane są przez polski MSZ, z programu Polska Pomoc. W uproszczeniu – z polskich podatków. Mamy zatem z czego być dumni – podkreśla Julia Celejewska.
GĘSTE SITO
– Po 2015 r. etykietkę „uchodźca” zaczęto przylepiać wszystkim, co odbiera możliwość pomocy tym, którzy najbardziej jej potrzebują – mówi Wojciech Wilk. – Za nielegalny transfer do Niemiec Syryjczyk musiał zapłacić 2,5 tys. dolarów, przy średnich zarobkach 150 dolarów miesięcznie, nie są to więc najbiedniejsi z biednych.
Przede wszystkim, tłumaczy Wojciech Wilk, aby legalnie sprowadzić do kraju obcokrajowca ubiegającego się o azyl, na podstawie Konwencji dotyczącej statusu uchodźców z 1951 r. musi on przejść szereg rozmów kwalifikacyjnych, najpierw przed urzędnikami ONZ, a potem danego kraju. Jeśli miał kontakty z organizacją zbrojną, ląduje na dole milionowej listy kandydatów.
– W ten sposób przesiedlanych jest na świecie 50-100 tys. uchodźców rocznie od 1951 r. I nie zdarzyło się, by przez gęste sito procedur prześlizgnął się terrorysta – stwierdza Wojciech Wilk. – Dlatego zachęcam polskie władze do przyjęcia choć kilku Syryjczyków z Libanu.
Większość Syryjczyków chce wrócić do ojczyzny, woleliby mieszkać w namiotach na gruzach swoich domów, ale i to jest niemożliwe, bo w Libanie wydali wszystkie oszczędności.
W 2016 r. PCPM przeprowadził na stu rodzinach syryjskich w libańskim obozie nieformalny sondaż. Zapytano ich, czy chcieliby jechać do kraju X, w którym nie ma syryjskiej diaspory, do najbliższego meczetu jest 200 km, gdzie dostaną 400 euro miesięcznie na rodzinę, gdzie będą mieli kłopoty z językiem i pracą. Aż 80 proc. z nich odpowiedziało „tak”. – To pokazuje ich determinację do poprawienia swojego losu – komentuje Wojciech Wilk.
Nawet jeśli słyszymy o syryjskiej rodzinie, która otrzymała pomoc w Polsce, po czym uciekła do Niemiec, pamiętajmy, że o wiele liczniejsza jest grupa tych, którzy pomocy rzeczywiście potrzebują – i na miejscu, i gdzieś w świecie. Negatywne przykłady nie powinny przysłaniać obrazu wszystkich ofiar kryzysu humanitarnego na Bliskim Wschodzie. W kontekście zaś pomocy ofiarom kryzysu na Bliskim Wschodzie, jaką niosą polskie organizacje – Caritas Polska, PCPM czy polski rząd finansujący wiele projektów tam na miejscu – trudno mówić, że Polska się z niej nie wywiązuje.