Zjawiła się nie wiadomo skąd: kiedy 14 grudnia, w drugim dniu stanu wojennego – roku pamiętnego, oczywiście – ludzie przyszli na uczelnię, już tam była. Matka Boża Częstochowska, mocno przyklejona do tablicy informacyjnej „Solidarności”, patrzyła swoim smutnym wzrokiem, jakby w odpowiedzi na podpis: „Ty, która dana byłaś na obronę naszego narodu, módl się za nami”. Była znakiem, że generał i komuna naprawdę nie mają ostatniego słowa.
Telefony nie działały, nie było jeszcze internetu ani nawet faksów – więc wiadomość o Matce Bożej, która przyszła pocieszać swe dzieci z Wydziału Fizyki, wcale się szybko po politechnice nie rozeszła. Najpierw przecież trzeba było zdobywać wiadomości podstawowe: kto zatrzymany, kto siedzi, jak się zachować i co robić.
Gmach Wydziału Fizyki Politechniki Warszawskiej jest położony w środku kampusu i nie przylega do innych budynków, więc nikt tam nie zaglądał. Tym bardziej, że u wejścia siedzieli wojskowi i wpuszczali tylko pracowników tego wydziału i studentów, których zresztą wkrótce rozesłano do domów na przyspieszone ferie.
Tablicy nikt nie kazał zdjąć, choć było wiadomo, że nie wolno informować o działalności związkowej, która przecież była – podziemne struktury politechnicznej „Solidarności” korzystały ze wsparcia nieodległej parafii Najświętszego Zbawiciela. Stan wojenny wchodził w lata, Matka Boża niewzruszenie krzepiła swoją obecnością. A jednak którego dnia zniknęła! W jej miejscu było naklejone godło. Długo nie powisiało, wkrótce zamiast niego fizycy ujrzeli napis: „Poleciałem szukać Madonny – Orzeł Biały”.
Śmiech był odżywką, jakiej nie było nawet w dolarowych sklepach. Kto zerwał kartkę, nie wiadomo do dziś.
Niedługo potem znowu ktoś w tym miejscu przykleił wizerunek Matki Bożej, a technicy z warsztatu po cichu przyśrubowali go przez tablicę do ściany. Tego już nikt się nie odważył zdjąć.
I byłaby to może jedna z tych zabawnych historyjek o całkowicie niezabawnym stanie wojennym, gdyby nie ciąg dalszy. Pod koniec lat 90. był remont, a ówczesny dziekan wydziału prof. dr hab. Franciszek Krok podjął decyzję, że trzeba tak zasłużony wizerunek oprawić w szkoło, podpisać – i poświęcić. Wisi teraz pośrodku historycznej auli otoczonej krużgankami. Kto nigdy tam nie był, a będzie miał okazję – powinien Wydział Fizyki zobaczyć. To budynek starszy od wspaniałego Gmachu Głównego i równie piękny, choć w innej skali.
Wtedy, w stanie wojennym, sytuacja była co najmniej przygnębiająca, ale poza wszystkim innym – Adwent trwał. I jak zawsze był pełen tajemniczych przeczuć, nadziei, oczekiwań, nawet jeśli my wtedy chcieliśmy je odczytywać tylko i wyłącznie „po naszemu”, według naszych doraźnych potrzeb i wyobrażeń wolności.
A Matka Boża, jak to w Adwencie, wybrała się z pośpiechem w góry tych właśnie naszych przeczuć, nadziei, oczekiwań. „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” Na Wydziale Fizyki Politechniki Warszawskiej została już na stałe.