Pokora nie jest najwyższą z cnót, ale bez niej nie można mieć żadnej innej. Kiedy człowiek całą uwagę skupia na własnym „ja”, kiedy ciągle zastanawia się, czy ktoś go pochwali czy skrytykuje, wyrządza sobie ogromne zło. Kiedy brakuje pokory, nie ma też innych cnót. Pokora jest jak sól, która przyprawia całe pożywienie. Chociaż jakiś czyn wydawałby się cnotliwym, nie jest nim, jeśli jest efektem pychy, próżności, głupoty; jeśli twórca czynu działa wyłącznie myśląc o sobie, przedkładając siebie przed służbę Bogu.
Pycha często wślizguje się pod płaszczykiem pokory. Cnota to całkiem coś innego niż jej pozory. „Nie ma gorszej pychy niż ta, która kryje się pod przykrywką pokory” (św. Hieronim). Być pokornym nie znaczy być zaniedbanym ani obojętnym wobec tego, co dzieje się wokół nas, bo nie korzysta się z przysługujących praw. Tym bardziej pokora nie polega na tym, żeby mówić o sobie złe rzeczy. Nie ma pokory tam, gdzie panuje hipokryzja, bo pokora to prawda.
Pokora jest owocem poznania Boga i poznania siebie. Poznając siebie, odkrywa się rzeczy dobre, które Bóg czyni w nas, ale które do nas nie należą. Należymy do Boga: wszystko, co mamy dobrego, jest Jego. Pokora sprawi także, że dostrzeżemy własne wady i nędze; nie tylko ograniczenia typowe dla naszej kondycji stworzeń, lecz błędy, za które ponosimy osobistą odpowiedzialność. Dostrzeżemy nie tylko popełnione zło, ale nieuporządkowane skłonności, które bez stałej pomocy łaski prowadziłyby nas do grzechów.
Do człowieka, który stara się postępować w pokorze, można zastosować dalszą część Psalmu pierwszego: „Jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, które wydaje owoc w swoim czasie, a liście jego nie więdną; co uczyni, pomyślnie wypada”. Ostateczny sukces odnosi tylko ten, kto straci swe życie. A nie ten, kto zachłannie szuka wyłącznie siebie samego.
ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski |