– Silniej niż słowa przemawia świadectwo naszego życia – mówi ks. prof. Piotr Tomasik
Z ks. prof. Piotrem Tomasikiem rozmawia Monika Odrobińska
Potrzebujemy pomocy – my świeccy katolicy – w dyskusjach z osobami oddalonymi od Kościoła. Pierwsza sprawa: wiara – tak, instytucje – nie. Co powinniśmy na to odpowiadać?
Odpowiem, trochę żartem, trochę serio, jak mój dawny proboszcz, do którego przyszła kobieta po zaświadczenie do bycia chrzestną. Kiedy zapytał, czy i gdzie chodzi do kościoła, bo jej sobie nie przypomina, odparła beztrosko: „Ja chodzę do lasu, bo Pan Bóg jest wszędzie”. Po zaświadczenie odesłał ją więc do gajowego.
Jeśli patrzymy na wiarę chrześcijańską z zewnątrz, możemy ją uznać za system opresyjny. Jeśli patrzymy od wewnątrz – dopiero wtedy ma sens. Proboszczowie się skarżą, że ludzie nie chodzą do kościoła. A nie chodzą, bo brak im wiary. Skarżą się, że młodzi mieszkają ze sobą przed ślubem. A mieszkają, bo nie mają wiary ani oni, ani ich bliscy, którzy ich wybór akceptują. Jeśli młodzi trafiliby na ostracyzm ze strony rodziców czy dziadków, mieliby większą szansę się nawrócić.
Mówimy o wierze – jak ją właściwie zdefiniować?
Wiara to nie nakaz wypełniania przykazań; jeśli wierzę, to rozumiem, dlaczego mam się nimi kierować, i przychodzi mi to w sposób naturalny. Wiara to odpowiedź człowieka na łaskę Boga. Bywa, że ktoś jej nie otrzymał i ma trudniej.
To zatrzymajmy się na przykazaniu trzecim: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”. Już wiemy, że nie w lesie, tylko w kościele. Dlaczego?
Istnieją dwie koncepcje Kościoła: jako wspólnoty i jako instytucji. W tekstach soborowych mowa jest o obu, nie tylko dlatego, że do Kościoła katolickiego należy ponad miliard osób na świecie, więc jest wspólnotą. W zamysł Boga wpisany jest też jego ustrój hierarchiczny, czyli instytucjonalność. Błędem jest twierdzenie, że albo wspólnota, albo instytucja. Sobór znalazł syntezę tych postaw w definicji Kościoła jako sakramentu, czyli widzialnego znaku niewidzialnej łaski Bożej. Widzialny jest ustrój: papież, biskupi, laikat ze swoimi zadaniami do wykonania. Przez tę widzialną strukturę ma działać łaska.
Niektórzy twierdzą, że są otwartymi katolikami, bo chodzą raz do kościoła katolickiego, raz do prawosławnego, raz do protestanckiego…
… a jak przypadnie niedziela handlowa, to jeszcze do marketu. Takie chadzanie to tu, to tam przypomina właśnie chodzenie między sklepowymi półkami i wybieranie tego, co nam się podoba. O ile w sklepie ma to sens, o tyle z punktu widzenia wiary jest jej zaprzeczeniem. Wiara nie polega na czerpaniu z chrześcijaństwa wedle upodobań. Wiara jest nawróceniem – jeśli uwierzę, jestem w stanie zmienić kierunek życia. To wbrew dzisiejszej mentalności, pojawia się tu bowiem problem posłuszeństwa. Jeśli Bóg mnie zbawia, to naturalne jest, że jestem Mu posłuszny.
Krótko mówiąc: jeśli jestem ochrzczony w wierze katolickiej i wiem, że prawda znajduje się właśnie w tym Kościele, to do członków innych wyznań będę odnosił się z szacunkiem, ale nie będę przyjmował ich punktu widzenia. Katolik nie ma wątpliwości, że Eucharystia to nie tylko Uczta, ale i Ofiara.
Rodzice na co dzień nie żyją wiarą, ale dzieci jednak ochrzczą, bo lepiej, żeby miały ten „parasol ochronny”. Dobrze czy niedobrze?
To myślenie magiczne. Chrztu nigdy bym nie odradzał – bo w nim jest działanie łaski Bożej na konkretnego człowieka. Ale jednocześnie dążyłbym do pogłębienia motywacji rodziców i uświadomienia im, w jaką historię się pakują: przecież podczas ceremonii wobec Boga zobowiązują się do wychowania dziecka w wierze, którą też w jego imieniu wyznają.
A opinia, że dziecko samo powinno wybrać sobie wiarę, jak już będzie świadome?
Rodzice narzucają dziecku język, którym się z nim komunikują, narodowość, potem szkołę z wykładowym francuskim czy szkołę muzyczną, baletową i inne jeszcze zajęcia judo. Tak już jest, że to dorośli kształtują tożsamość dziecka. Od tego, jak ją ukształtują, zależy, jakich wyborów w dorosłym życiu to dziecko dokona. Dlaczego kwestie religijne mają być z tej prawidłowości wyłączone?
Dalszy etap „zinstytucjonalizowanego” rozwoju wiary to lekcje religii. To czysta dyskryminacja niewierzących i strata czasu – twierdzą niektórzy.
Ależ na lekcjach religii uczymy się konkretów! Do niektórych ta nauka dociera dopiero w momencie śmierci. To, jak żyjemy, to też konkret, a wynika w dużej mierze z wiary – zwłaszcza gdy stajemy przed wyborem dobra lub zła.