– Przeżywaliśmy już załamania cenowe i inne embarga Rosji na polskie produkty, ale po raz pierwszy doszło do embarga obejmującego całą Unię Europejską. Wcześniej polskie jabłka trafiały na rynek rosyjski różnymi drogami. Teraz sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Dla sadowników oznacza zamknięcie rynków zbytu. A wszystko wskazuje na to, że sytuacja polityczna, w tym wydarzenia na Ukrainie, zmierza w niebezpiecznym kierunku – mówi.
Polskie jabłka w wielkich ilościach trafiały za wschodnią granicę, głównie do Rosji, a także do krajów Unii. – Dotychczas sprzedałem jedną trzecią zbiorów. Reszta zalega w magazynach. Ta blokada jest dla nas klęską, zamknięcie rynków zbytu wiąże się z załamaniem cen – Paweł Puncewicz mówi wprost.
Pełne koszty produkcji 1 kg jabłek kształtują się na poziomie 80 gr, wraz z przechowywaniem owoców będzie to 1-1,1 zł. – My sprzedajemy owoce po 50-70 gr, czyli poniżej sumy, którą włożyliśmy w produkcję. W tym roku dokładamy do gospodarstwa. W takich warunkach sadownik może przetrwać tylko wtedy, gdy ma oszczędności z poprzednich sezonów. Przy tym wielu z nas zostało ze spłatą kredytów. Dlatego rolnicy i sadownicy są dziś tak zdesperowani – podkreśla sadownik.
Rolnik sam musi zadbać o to, żeby sprzedać wyprodukowany towar. Większe szanse daje łączenie się w grupy producenckie. – Spółdzielnia Sadownicza Polsad istnieje od 1991 r. Od roku 2007 posiada status grupy producentów owoców – wyjaśnia Puncewicz, który jest jej prezesem.
Właścicielami grupy jest 22 sadowników, za pośrednictwem Polsadu owoce sprzedaje 150 producentów owoców. – Udało nam się pozyskać fundusze unijne, zakupiliśmy między innymi maszynę do sortowania owoców, z której teraz korzystają wszyscy. Wspólnie kupujemy nawozy i środki ochrony roślin, co pomaga negocjować niższe ceny – mówi. Działając razem, sadownicy stają się większym partnerem handlowym.
– Po zamknięciu granic Rosji staramy się pozyskiwać inne rynki zbytu poza Europą, co nie jest proste. Wszyscy wiedzą, że polscy sadownicy mają problemy ze zbyciem owoców. Wykazują zainteresowanie i proponują nam niskie ceny – denerwuje się Puncewicz. – Jako grupa producencka byliśmy na targach w Bombaju. Odbyliśmy rozmowy, ale zamówienia nie są duże. Towar dotrze tam drogą morską dopiero za 45 dni – mówi.
Problemów sadowników z okolic Grójca nie rozwiąże też transport na Białoruś, do krajów Afryki Północnej i Zatoki Arabskiej.
– Nie jest tak dobrze, jak słyszy się w mediach o alternatywnych źródłach zbycia. One nie zastąpią nam zbytu, jaki możliwy był na rynku wschodnim – podkreśla Paweł Puncewicz.
Rosja od lat, jeszcze w poprzednim systemie politycznym, odbierała 60 proc. eksportu polskich sadowników. Transport do Moskwy zajmował 2–3 dni. Polskie jabłka uważane tam były za najlepsze. Nie było nawet powodu, żeby szukać innych rynków. Teraz sadownicy toczą rozmowy z Indiami, Bangladeszem. Rynek chiński jest dla nich zamknięty, bo Polska nie ma podpisanej fitosanitarnej umowy z tym krajem.
W lepszej sytuacji są rolnicy z pozostałych krajów UE. Dla Francuzów i Włochów rynkiem zbytu jest Afryka Północna. – Ale my, żeby wysłać owoce do Algierii, musimy zapłacić 2 tys. euro za każdy samochód z transportem, który musi dowieźć towar do Marsylii czy innego portu nad Morzem Śródziemnym – mówi Paweł Puncewicz.